postanowił powtórzyć próbę przejęcia Samoobrony bez jej lidera. I tym razem odniósł sukces - ocenia publicystka "Rz". Trudno nie zauważyć, że obecny scenariusz wyrzucania z rządu wicepremiera i ministra rolnictwa do złudzenia przypomina ten sprzed dziewięciu miesięcy. W ubiegłym roku podobnie jak i teraz nie było żadnych sygnałów świadczących o zbliżaniu się kryzysu. Decyzja o dymisji Leppera została podjęta nieoczekiwanie, zaskakując szeregowych posłów Samoobrony i PiS. Nasz raport: Odwołanie Leppera - kryzys w koalicji W ubiegłym roku premierowi nie udał się przewrót w Samoobronie. Musiał przyjąć Leppera z powrotem do rządu. Tym razem sztuczka powiodła się w stu procentach. Samoobrona teoretycznie wyszła z koalicji, a faktycznie w niej pozostała. Najwyraźniej posłowie tej partii zdecydowali, że nie będą umierać za swojego szefa. I nic dziwnego, skoro wraz z wyjściem z rządu wielu z nich musiałoby się pożegnać z intratnymi posadami. A trzeba przyznać, że lider Samoobrony przez ostatni rok bardzo dbał, by jego ludzie dostawali wciąż nowe stanowiska. I jak się okazuje - robił to na swoją zgubę. Posłowie się zbuntowali i odmówili zerwania współpracy z PiS, a były wicepremier nie miał innego wyjścia niż przyjąć upokarzającą rolę lidera w odstawce. Akcję wyrzucenia Leppera z rządu można więc uznać za polityczny majstersztyk, który doraźnie przyniósł rządzącemu PiS same korzyści. W mgnieniu oka wszyscy zapomnieli o szczycie w Brukseli, sprawie zawieszonego Pawła Zalewskiego i bulwersujących taśmach Rydzyka. Rozłażące się szeregi PiS znowu zostały skonsolidowane, większość rządząca utrzymana, a Samoobrona - spacyfikowana na długo, o ile nie na zawsze - ocenia Eliza Olczyk.