Podróże jak życie - pełne pieprzu i wanilii
O pięknie świata i uśmiechu, z Elżbietą Dzikowską, znaną podróżniczką rozmawia s. Ines Krawczyk MChR
Pani przygoda z podróżami rozpoczęła się już w szkole i trwa do dziś. Czy podróże mają w sobie coś z magnesu - jak się rozpocznie, to nie można skończyć?
- Oczywiście. Jest to magnes, więcej, to choroba od której wyzwolić się nie można. U prawdziwego podróżnika ciekawość świata nigdy nie wygasa, a wręcz jest pobudzana, ponieważ ciągle narasta chęć poznawania coraz to nowych miejsc. Podróże są najlepszymi uniwersytetami. Można na nich skończyć różne wydziały, choćby archeologię, politologię, geografię, językoznawstwo, religioznawstwo i historię sztuki.
Jak długo przygotowuje się Pani do podróży i jak duża jest ekipa, z którą wyrusza Pani w drogę?
- Kiedy pracowałam w redakcji miesięcznika "Kontynenty", jako dziennikarz kierujący działem Ameryki Łacińskiej, podróżowałam sama. Później razem z mężem Tonym Halikiem. Robiliśmy wtedy filmy "Pieprz i wanilia". Później z przyjaciółmi lub z biurami podróży. Kilkakrotnie nawet sama prowadziłam wyprawy. Najbardziej lubię podróżować w małej grupie, ponieważ wtedy można się wymieniać doświadczeniami, można się razem zachwycać, nawzajem sobie pomagać, a później można razem wspominać.
Zwiedziła Pani wiele miejsc naszego globu. Czuje Pani nadal uczucie niedosytu?
- Oczywiście, niedosyt ciągle tkwi we mnie i chyba nigdy się nie wyczerpie. Na szczęście jest jeszcze wiele miejsc, których nie zwiedziałam. Niedawno wróciłam z Gabonu, który jest niezwykle interesujący i zupełnie nieturystyczny. Jest tam dżungla pokrywająca 80 proc. kraju, mnóstwo zwierząt, a przede wszystkim ludzie z niezwykle ciekawymi obyczajami. We wrześniu wybieram się na Madagaskar tropem Arkadego Fiedlera. Mam nadzieję, że zobaczę nie tylko lemury, sławną aleję baobabów, ale poznam ciekawych ludzi i przywiozę stamtąd coś nowego do Muzeum Podróżników im. Tonego Halika w Toruniu - do którego serdecznie zapraszam. Mamy tam dość pokaźną ekspozycję ze zbiorów, którymi ilustrowaliśmy programy "Pieprz i wanilia". Postanowiłam, że muszę dotrzeć jeszcze w wiele miejsc, żeby ubogacić te zbiory, a przez to żeby zachęcić szczególnie młodzież do podróżowania i poznawania świata. To ważne, żeby poznawać świat, żeby porównywać go z tym, co mamy u siebie w kraju, wyciągać z tego korzyści, uczyć się szacunku dla ludzi i empatii.
Wielką sztuką jest odnalezienie piękna w prostocie, a Pani potrafi odnajdywać je bezbłędnie. Jaki jest na to sposób?
- Niejako z zawodu jestem estetką, bo jestem historykiem sztuki. Zatem mam nie tylko serce ale i oko wyczulone na piękno. Uważam, że sztuka powinna być piękna, także sztuka filmowa. Kadry powinny być wysmakowane, bo tylko wtedy kształtujemy wrażliwość odbiorców, wyczulamy ich na piękno i dobro.
Przygotowała Pani dla nas tysiące zdjęć, filmów, reportaży? Czego nie dało się w nich pokazać?
- Chyba nie ma czegoś takiego, czego nie udało mi się pokazać. Owszem, nie chciałam pokazywać tego, co brzydkie, a więc zbrodni i krwi. Razem z mężem chcieliśmy zainspirować naszych widzów do życzliwości dla świata. Staraliśmy się pokazywać świat od dobrej strony, ale nie unikaliśmy scen, na których była bieda i nieszczęścia - bo takie przecież jest życie. Dbaliśmy jednak o to, żeby nie epatować zbrodnią i przemocą.
Podróż, do której zawsze wraca Pani pamięcią?
- To podróż do Vilcabamby, ostatniej stolicy Inków. Była to podróż odkrywcza, która pozwoliła nam dotrzeć do zagubionej w dżungli ostatniej stolicy Inków, do której nie było łatwo trafić. Mój przyjaciel, nieżyjący już prof. Edmundo Guillen odnalazł w Archiwum Indiańskim w Sewili listy żołnierzy hiszpańskich, którzy brali udział w podboju Vilcabamby i opisywali trasę. Więc tropem tych listów udało nam się trafić do Vilcabamby i udowodnić, że to miejsce jest dawną stolicą Inków. Napisałam książkę na ten temat, zrobiliśmy filmy i stało się to moją przepustką do członkostwa w The Explorers Club. Ostatnie dni tej podróży przemierzaliśmy na koniach i mułach. Spadłam wtedy z konia, który ciągnął mnie kilkadziesiąt metrów z nogą w strzemieniu. Na szczęście od strony skały, a nie przepaści. Mój mąż z przerażenia nie zrobił mi wtedy zdjęcia, czego później ogromnie żałował.
Mówi się że podróże kształcą - czego Pani uczą?
- Przede wszystkim tolerancji, empatii i szacunku dla innego człowieka, dla jego przekonań, i dla jego obyczajów. Moim zdaniem najważniejsza jest tolerancja, bo inaczej świat dochodzi do niepotrzebnych konfliktów.
Wiemy, że oprócz wszystkich krajów, które Pani zwiedziła - tych bliskich i dalekich, kocha pani także nasze Polskie Bieszczady. Czym zasłużyły sobie na to?
- Przede wszystkim przyrodą, która jest tam jeszcze dzika. Bieszczady są piękne. Widać z nich Ukrainę, Słowację, a czasami nawet Taty. Szczególnie zapraszam do odwiedzenia ich jesienią, kiedy złocą się jawory a buki czerwienią... A w zimie, nawet jeśli wszędzie jest plucha, to tam jest słońce i śnieg. Tam też właśnie spędzam zawsze Święta Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Jestem honorowym obywatelem Ustrzyk Górnych, mieszkam w Hotelu Górskim - tam mam pokój z widokiem na Połoninę Caryńską.
Z powodu odbytych tak licznych podróży ma Pani trochę pewnie "podzielone serce". W której części świata mieszka jego największy "kawałek"?
- Niewątpliwe w Bieszczadach. Choć lubię także Międzylesie, miejsce, w którym mieszkam - jest to moje miejsce na ziemi. Wyjeżdżam chętnie, ale powracam z jeszcze większą ochotą. A tak naprawdę to cała Polska jest piękna. Dlatego zachęcam moich czytelników aby ją zwiedzali. Polska pełna jest fantastycznych regionów, zabytków oraz ludzi z pasją. Teraz w lecie szczególnie namawiam do wędrowania po różnych szlakach, a to po szlaku Piastowskim, godnym pielgrzymki narodowej, a to po najdłuższym pasku Polski czyli Półwyspie Helskim, a to po szlaku tatarskim z meczetami w Bohonikach i Kruszynianach. Warto też zajrzeć do Puszczy Białowieskiej. Oczywiście zapraszam na Dolny Śląsk, na którym jest więcej pałaców i zamków niż nad Loarą. Polecałabym także szlak architektury drewnianej, kościoły i cerkiewki pełne starych, pięknych polichromii. Warto także zajrzeć do Torunia. To przepiękne miasto, zachowało swoją substancje średniowieczną, w rozplanowaniu ulic przepiękne stare kamieniczki, a także najpiękniejszy ratusz gotycki na świecie. Polskę naprawdę warto zwiedzać!
W swoim albumie "Uśmiech świata" przekonuje nas Pani, że ziemia jest planetą ludzi uśmiechniętych, a przecież w swoich podróżach niemal dotykała Pani cierpienia i niesprawiedliwości. Zatem dlaczego uśmiech?
- Uśmiech to najlepszy język międzynarodowy, najkrótsza droga do serca i najpiękniejszy podarunek. Dając uśmiech dajemy tak wiele i nie tracimy nic. Poza tym uśmiech przypomina nam starą zasadę, że najważniejsze jest: BYĆ, a nie: mieć. Staram się więc promować uśmiech. Oprócz albumu, o którym mowa, przygotowałam także wystawę pt.: "Uśmiech świata". Odwiedziła ona już wiele miast Polski. Jest to wystawa plenerowa, ale i w takim mniejszym formacie, powędrowała do galerii i muzeów. Uważam, że Polacy za mało się uśmiechają, chciałam więc im to zaproponować, pokazując że w krajach biednych, zwłaszcza w Azji południowo-wschodniej ten uśmiech częściej gości na twarzach jej mieszkańców.
Życie każdego z nas, to wielka podróż - w jednym kierunku, choć różnymi "środkami". Jak iść przez nie, żeby nie zabłądzić i nie przegapić piękna świata?
- Myślę, że należy iść prosto. Trzeba być szczerym, otwartym na ludzi i na świat, na jego urodę ale i na jego bolączki, żeby im zapobiec.