Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Mitomani i maniacy

Emocje nakręcane wokół śmierci gen. Władysława Sikorskiego najlepiej pokazują, jak złe skutki daje mieszanie funkcji prokuratora i historyka.

/Marek Skorupski/Agencja FORUM

Szczecińscy prokuratorzy Instytutu Pamięci Narodowej dwukrotnie w latach 2005 i 2007 odmówili wszczęcia postępowania w związku ze śmiercią 4 lipca 1943 r. w katastrofie gibraltarskiej gen. Władysława Sikorskiego. Uznali, że brakuje przesłanek. Tych skrupułów nie mieli katowiccy prokuratorzy IPN, którzy 3 września 2008 r. podjęli decyzję o rozpoczęciu śledztwa w sprawie zbrodni komunistycznej polegającej "na sprowadzeniu niebezpieczeństwa katastrofy w komunikacji powietrznej w celu pozbawienia życia gen. Sikorskiego". Ta śmierć od samego początku była wykorzystywana politycznie.

Roman Wapiński, autor biografii gen. Sikorskiego, pisał w Polskim Słowniku Biograficznym, w zeszycie, który ukazał się w 1997 r., gdy nie istniała już cenzura: "Hipotezy, wielokrotnie formułowane, że katastrofa ta nastąpiła w wyniku zamachu na życie Sikorskiego (oskarżano o to polskich antagonistów Sikorskiego, a także Churchilla i Stalina) nie znalazły dowodów potwierdzenia".

Władysław Bartoszewski, we wznowionej właśnie monumentalnej pracy "1859 dni Warszawy", pod datą 6 lipca 1943 r. stwierdza: "Propaganda goebbelsowska usiłuje wykorzystać we właściwy sposób śmierć gen. Sikorskiego dla posiania zamętu w społeczeństwie, poderwania zaufania do aliantów zachodnich oraz mnożenia ataków przeciwko sąsiadowi ze wschodu. "Nowy Kurier Warszawski" ogłasza na pierwszej kolumnie czteroszpaltowy artykuł "Gen. Władysław Sikorski nie żyje. Szef rządu emigracyjnego ofiarą intryg aliancko-sowieckich". Polska prasa podziemna przeciwstawia się od razu zdecydowanie tym wysiłkom propagandy hitlerowskiej".

Bartoszewski przytacza tekst z "Biuletynu informacyjnego" z 8 lipca 1943 r. Przypomnijmy, że było to najbardziej miarodajne pismo Armii Krajowej. "Tragiczna wieść o śmierci Premiera i Wodza Naczelnego rozeszła się błyskawicznie po całym kraju pogrążając go w głębokiej żałobie - stwierdzano w notatce "Kraj w żałobie". - Nie szanują tych uczuć Niemcy, dla których tragedia Gibraltaru jest tylko nowym narzędziem łotrowskiej propagandy. Nie cofnęli się przed nikczemnymi, niedorzecznymi i plugawymi oszczerstwami, mającymi na celu rozbijanie jedności Sprzymierzonych Narodów i zwartości społeczeństwa polskiego. Byłoby obelgą posądzać kogokolwiek, że da się chwycić sidłom propagandy wroga". Hitlerowska akcja propagandowa nie ograniczała się tylko do społeczeństwa polskiego. William Joyce, zwany Lordem Haw-Haw, w nadawanych z Calais audycjach radiowych oskarżał Brytyjczyków o spisek. Hitlerowski minister propagandy Joseph Goebbels natychmiast bowiem zrozumiał, jak wspaniałym propagandowym darem była katastrofa gibraltarska.

"Ta śmierć dramatyczna w przełomowej chwili wojny - zapisał w dzienniku ambasador Edward Raczyński - kiedy najważniejsze i najbardziej odpowiedzialne decyzje miały zapaść przy naszym współudziale i kiedy, jak się zdaje, dochodzi do skutku od dawna zapowiedziane spotkanie Stalina z Rooseveltem i Edenem (w miejsce Churchilla), jest dziwnym dopustem Opatrzności. Tak dziwnym i tak dla nas groźnym, że powszechnie między Polakami powstało podejrzenie, czy Opatrzności nie wyręczyła zbrodnicza wroga ręka".

Olgierd Terlecki, autor kilku książek o gen. Sikorskim, stwierdza, że "wielu wierzyło i do dziś wierzy, iż wybitna postać historyczna nie może zginąć przypadkiem". Dodajmy, że śmierć w zamachu niejako nobilituje ofiarę. Nadaje jej wagi i znaczenia.

Natychmiast po katastrofie została powołana brytyjska komisja, która miała zbadać okoliczności wypadku. Przewodniczył jej pułkownik Elton. Członkami byli podpułkownik Kay oraz major Wellings, który służył w Gibraltarze. W pracach uczestniczyli też podpułkownik Russell i ppłk Stanisław Dudziński, delegowany przez Generalny Inspektorat Polskich Sił Powietrznych. Oryginał raportu komisji został podpisany na każdej z 37 stron przez 3 członków. Russell i Dudziński podpisów nie składali. Komisja rozpoczęła pracę 7 lipca. Następnego dnia jako pierwszy świadek przesłuchany został pilot Edward Prchal, jedyny, który przeżył katastrofę. To właśnie, że przeżył, dało asumpt do przypuszczeń, że był uczestnikiem spisku.

Prchal zeznał, że 4 lipca o godz. 22.40 wszedł na pokład Liberatora AL 523 i stwierdził, że wszystko jest w porządku. O godz. 23.10 wystartował i po osiągnięciu ok. 150 stóp wysokości przerwał wznoszenie, aby zwiększyć szybkość samolotu. Kiedy po osiągnięciu szybkości 165 mil na godzinę postanowił powrócić do wznoszenia się, stwierdził, że ster wysokości jest zablokowany. Samolot zaczął szybko zniżać się i uderzył w wodę. Od startu do katastrofy minęło zaledwie 16 sekund.

Pilot przesłuchiwany był w szpitalu, ponieważ podczas katastrofy doznał obrażeń twarzy i złamania prawej nogi w kostce. Po kilku dniach został jeszcze raz przesłuchany, ale nie wniósł niczego nowego. Jedyne, co pamiętał, to zablokowanie steru wysokości. Uratował się dlatego, że miał na sobie kamizelkę ratunkową, której nigdy przedtem nie wkładał. Nie umiał wyjaśnić, w jakich okolicznościach ją założył.

Edward Prchal jest dla zwolenników teorii spiskowej postacią bardzo ważną. Jeśli przyjąć, że miał miejsce sabotaż polegający na uszkodzeniu jakichś części przed startem, to Prchal nie musiał o tym wiedzieć. Jeśli jednak, jak sugerował niemiecki dramaturg Rolf Hochhuth w sztuce "Żołnierze", pasażerowie samolotu zostali wymordowani na pokładzie, czy jeszcze w pałacu gubernatora, to Prchal musiał być członkiem spisku. Powstaje oczywiście pytanie, dlaczego dla czeskiego pilota śmierć gen. Sikorskiego była tak ważna, że zaryzykował życie?

Warto wszakże przywołać opinię wspomnianego już Olgierda Terleckiego, który sugeruje, by zadając pytanie, dlaczego ocalał Prchal, zapytać także, "dlaczego ocalała Vesna Vulowicz, stewardessa jugosłowiańskiego samolotu, który na przedwiośniu 1972 r. eksplodował na terytorium Czechosłowacji" Spadła przecież z wysokości dziesięciu tysięcy metrów. Czy to może ona spowodowała zagładę samolotu, zapewniwszy sobie wprzód u sił nadprzyrodzonych własne ocalenie?".

Raport komisji śledczej był gotów 24 lipca 1943 r. Nie został jednak przyjęty przez dowódcę lotnictwa gen. Johna C. Slessora, który uznał go za niewystarczający i zlecił dalsze prace. Komisja wznowiła więc działania, tym razem w Anglii, przeprowadzając kolejne przesłuchania, w tym również ocalałego pilota. Szukano odpowiedzi na pytanie, czy technicznie możliwe było zablokowanie sterów?

Ostateczny projekt komunikatu komisji przedstawiono władzom polskim. Justin Whiteley, wnuk brygadiera Johna Percivala Whiteleya, który zginął w katastrofie gibraltarskiej, w wydanej przed kilku miesiącami w Polsce książce "Śmierć generała Sikorskiego" przytacza pismo wysokiego urzędnika brytyjskiego MSZ Franka Robertsa do Ministerstwa Lotnictwa. Roberts informował, że rząd polski sugeruje poprawki, w których rezultacie powstał następujący akapit: "Na podstawie orzeczeń komisji śledczej oraz uwag pochodzących od urzędników odpowiedzialnych za ich sprawdzenie i skomentowanie, a także po bardzo szczegółowym sprawdzeniu całości materiału dowodowego, łącznie z zeznaniami pilota, wykluczono możliwość sabotażu". Ministerstwo Lotnictwa odrzuciło polskie sugestie.

21 września 1943 r. komunikat został opublikowany w "The Times". Tego dnia odbywało się posiedzenie rządu polskiego, w czasie którego premier Mikołajczyk poinformował o działaniach w tej sprawie. "Lepiej byłoby stwierdzić - powiedział - że nie było sabotażu, bez szczegółów o sterze i pilocie". Członkowie gabinetu wysłuchali też referatu Tadeusza Cypriana, który kierował komisją powołaną przez ministra sprawiedliwości. W jej skład wchodzili Adam Nowotny i Jerzy Jaczynowski. Dysponowała ona raportem komisji Eltona, raportem por. Ludwika Łubieńskiego, który wraz z gubernatorem MacFarlane'em żegnał gen. Sikorskiego i osoby mu towarzyszące na lotnisku w Gibraltarze, meldunkami mjr. Dudzińskiego i inż. Tadeusza Ullmana oraz protokołem Komisji Inspektoratu Lotnictwa. Ta ostatnia liczyła pięć osób (płk Piotr Dudziński - przewodniczący oraz ppłk Zygmunt Pistl, ppłk Mieczysław Lewandowski, ppłk Jerzy Bajan i mjr Stanisław Dudziński) i analizowała ustalenia Brytyjczyków. Jej konkluzja brzmiała: "Na podstawie posiadanych materiałów i wyników dochodzeń nie można ustalić przyczyn wypadku - jak to nieraz ma miejsce w wypadkach lotniczych?. Komisja Cypriana korzystała też z opinii komisji polskich fachowców (płk Dudziński, ppłk Lewandowski, kpt. Romuald Kalpas oraz por. Stanisław N. Kulczycki. Dwaj ostatni byli pilotami doświadczonymi w Farnborough, brytyjskim ośrodku techniki lotniczej). Wbrew więc stwierdzeniu prokurator Ewy Koj z katowickiego oddziału IPN, że w sprawie śmierci gen. Sikorskiego "nigdy nie przeprowadzono żadnego śledztwa" władze polskie, co zrozumiałe, przejawiły w tej sprawie dużą aktywność.

Komisja Cypriana uznała, że "wobec braku danych mogących uzasadnić sabotaż należy przyjąć, że miał miejsce wypadek o niewyjaśnionych bliżej przyczynach, które spowodowały unieruchomienie steru". Stwierdzono też, że całkowite "wykluczenie sabotażu mogłoby mieć miejsce w wypadku wydobycia z morza wszystkich części samolotu...".

Śmierć gen. Sikorskiego była jednak wykorzystywana w rozgrywkach politycznych. Oskarżano gen. Władysława Andersa, którego wprawdzie w Gibraltarze nie było, ale mógł być przecież inspiratorem. Gen. Gustaw Paszkiewicz w przemówieniu wygłoszonym 24 czerwca 1947 r. w sejmie ustawodawczym opowiedział o swej rozmowie z gen. Andersem, poprzedzającej spotkanie gen. Sikorskiego z około 600 oficerami polskimi. Anders miał poinformować Paszkiewicza o przygotowywanym w czasie tego spotkania zastrzeleniu Sikorskiego i wezwał go, by przyłączył się do tej akcji.

Anders i Paszkiewicz byli równolatkami, obaj wywodzili się z armii rosyjskiej i obaj w maju 1926 r. opowiedzieli się po stronie rządu. Byli wówczas pułkownikami i na awans generalski przyszło im sporo poczekać. Anders awansował dopiero w styczniu 1934 r., Paszkiewicz - w 1938 r. Po wojnie Anders był symbolem wroga Polski Ludowej, który tylko czeka na sposobną okazję, aby powrócić na białym koniu, zaś Paszkowski już w sierpniu 1945 r. wrócił do Polski. Został dowódcą 18 DP w Białymstoku, awansował na generała dywizji, a w październiku 1946 r. został dowódcą Warszawskiego Okręgu Wojskowego. Mandat poselski w sfałszowanych wyborach 1947 r. był kolejną nagrodą.

We wspomnianej rozmowie z Andersem Paszkiewicz nie tylko miał odmówić współdziałania w zamordowaniu gen. Sikorskiego, ale oświadczyć miał Andersowi, że zostanie zastrzelony, jeśli przystąpi do realizacji zbrodniczego zamiaru. Cała ta historia, oparta tylko na relacji Paszkiewicza, wydaje się całkowicie niewiarygodna, ale interesuje nas, ponieważ została opowiedziana z trybuny sejmowej i ponieważ wprowadza element krwawej rozprawy. Dotychczas podejrzewano sabotaż polegający na uszkodzeniu powodującym katastrofę. Takiego czynu mógł dokonać pojedynczy sprawca. Do krwawej jatki potrzebnych było co najmniej kilku dobrze wyszkolonych i zdeterminowanych morderców.

Przez następne 20 lat nie zajmowano się śmiercią gen. Sikorskiego. Powróciła na łamy prasy, gdy w 1967 r. młody, ale już kontrowersyjny brytyjski historyk David Irving opublikował książkę "Accident: The Death of General Sikorski" (polskie wydanie w 2000 r.). W 1968 r. ukazało się angielskie tłumaczenie sztuki młodego (ur. w 1931 r.) niemieckiego dramaturga Rolfa Hochhutha "Soldiers" ("Żołnierze"). Autor nie stawiał żadnych ograniczeń swej literackiej fantazji. Zleceniodawcą zamordowania gen. Sikorskiego był dla niego Winston Churchill, którego prorosyjskiej polityce Sikorski miał się rzekomo przeciwstawiać. Specjalne komando zamordowało pasażerów samolotu toporami.

Tak się składa, że wiemy całkiem sporo o poglądach gen. Sikorskiego w czasie jego ostatniej podróży. Kilkakrotnie w wystąpieniach oficjalnych i rozmowach prywatnych podkreślał znaczenie dla Polski sojuszu z Wielką Brytanią. Michał Sokolnicki, wówczas ambasador RP w Turcji, zanotował w "Dzienniku Ankarskim 1939-1943" rozmowy z Sikorskim w Bejrucie. Obaj rozmówcy świetnie się znali z działalności niepodległościowej jeszcze przed pierwszą wojną światową.

W czasie pierwszego spotkania, 20 czerwca 1943 r., Sokolnicki zapytał Sikorskiego o wrażenia z pobytu w armii gen. Andersa i czy nie miał tam trudności. "O, nie, z wojskiem dam sobie radę - odpowiedział Sikorski. - Przecież to naturalne, te wszystkie nastroje i ci ludzie są czwarty rok poza krajem, poza tym byli w Rosji i cierpieli; są także intrygi, ale to mniej ma znaczenie. Tyle o tym mówiono, tak mnie buntowano, ostrzegano - (nie pan zresztą) - że w końcu musiałem im powiedzieć: dość tych gadań, żołnierz zrozumie się z żołnierzem...".

W innej rozmowie mówił o stosunkach z Anglią i Ameryką. "Niech pan pamięta, że sojusz łączy nas z Anglią... Ameryka może nam dać wiele, wiele pomóc, ale Ameryka jest daleko i może się w każdej chwili wycofać. Nie ma tam istotnego zrozumienia ani zaangażowania; co innego Anglia, która zawsze będzie w Europie i która we wszystkich tych sprawach ma swój interes i swoje ciągłe zadania...".

Mówił też Sokolnickiemu o sprawie katyńskiej. Przypomnijmy, że gdy w kwietniu 1943 r. Niemcy odkryli groby katyńskie, oskarżając ZSRR o tę zbrodnię, rząd londyński zwrócił się do Międzynarodowego Czerwonego Krzyża o zbadanie sprawy, na co Moskwa zareagowała zerwaniem stosunków. Sikorski powiedział Sokolnickiemu, że odwołanie się do MCK nastąpiło bez jego zgody i "uważa je za krok zbyt pospieszny... Odniosłem wrażenie - kontynuował Sokolnicki - że Sikorski czegoś się spodziewa, na coś czeka, jak gdyby spodziewał się akcji pośredniczącej Churchilla. Niewątpliwie nie uważał sytuacji za przesądzoną".

Dysponujemy też opublikowanym w 1985 r. w paryskich "Zeszytach Historycznych" przez prof. Jana M. Ciechanowskiego "Protokołem z konferencji W. Sikorskiego z kierownikami placówek" zawierającym podobne sformułowania co w rozmowach z Sokolnickim.

Wspomniany Justin Whiteley sporo uwagi poświęcił tzw. raportowi Trenda. Otóż w styczniu 1969 r. laburzystowski poseł Woodrow Wyatt zwrócił się do premiera Harolda Wilsona z pytaniem dotyczącym współpracy instytucji rządowych w sprawie badania wypadków lotniczych. Zapowiedział też, że 11 lutego zada premierowi w Izbie Gmin pytanie dotyczące wypadku, w którym zginął gen. Sikorski. Trudno było wymyślić gorszy moment. W brytyjskich sądach toczyło się przeciw Rolfowi Hochhuthowi kilka procesów o zniesławienie, które zresztą ostatecznie przegrał, co np. w wypadku Prchala oznaczało odszkodowanie w wysokości 50 tys. funtów. Póki jednak procesy się toczyły, wypowiedź przedstawiciela administracji rządowej w sprawie, której dotyczyły, mogła zostać uznana za zniewagę sądu.

Gabinet premiera potraktował więc sprawę bardzo poważnie. Jeden z kierowników brytyjskiego wywiadu sir Dick White dostał polecenie zbadania sprawy i przedstawienia wyników sekretarzowi Rady Ministrów (sir Burke Trend). Okazało się, że w dokumentacji komisji Eltona, wciąż jeszcze wówczas utajnionej, panuje bałagan i niektórych dokumentów nie udało się odnaleźć. W raporcie Trenda sugerowano, aby premier wypowiedział się możliwie najkrócej. W przygotowanym tekście premier miał oświadczyć: "Nieznane mi są żadne dowody, które sugerowałyby, iż katastrofa Liberatora, do której doszło w Gibraltarze, była czymś innym niż prawdziwym wypadkiem".

Kilka lat po ukazaniu się książki Davida Irvinga i sztuki Rolfa Hochhutha miałem przyjemność rozmawiać z gen. Marianem Kukielem, który był wówczas dyrektorem Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. Sikorskiego w Londynie. Był nie tylko, jako minister obrony narodowej w rządzie londyńskim, jednym z najbliższych współpracowników Sikorskiego, ale od dziesięcioleci bliskim jego przyjacielem. Pytany o teksty Irvinga i Hochhutha odpowiedział: - Bzdury, szkodliwe bzdury podobnie jak utwory Strumph-Wojtkiewicza czy Jerzego Klimkowskiego. Żadnych dowodów, żadnych źródeł, tylko chore fantazje. Gen. Kukiel miał na myśli książki Stanisława Strumph-Wojtkiewicza: "Sikorski i jego żołnierze" (1946 r.) oraz "Wbrew rozkazom" (1959 r.) i Jerzego Klimkowskiego "Byłem adiutantem gen. Andersa" (1959 r.).

Gen. Kukiel jest też autorem biografii Sikorskiego, która ukazała się w Londynie w 1970 r. Wojskowym był z poczucia obowiązku, a z wykształcenia i powołania - historykiem, autorem m.in. znakomitych "Dziejów oręża polskiego w epoce napoleońskiej". W biografii Sikorskiego nie zajmował się mitomanami nicującymi śmierć opisywanego bohatera. Wspominał o nich jedynie w przypisie, określając w ten sposób ich miejsce w historiografii.

W wolnych społeczeństwach na marginesach twórczości historycznej zawsze działają mitomani, maniacy i fantaści. Odrzucają reguły postępowania, które obowiązują historyków. Metoda manipulacji polega najczęściej na przyjęciu za pewnik hipotezy wyjściowej i na tej sfalsyfikowanej podstawie budowaniu całej konstrukcji. "Chociaż dzisiaj jesteśmy już pewni, że był to zamach", stwierdza Tadeusz Kisielewski w "Mówią wieki" w grudniu 2001 r. Ten sam autor dziesięć lat wcześniej pisał: "Ewentualność katastrofy specjalnie spowodowanej, sabotażu, może być tylko hipotezą. Jak na razie nie można jej udowodnić". W ciągu tych dziesięciu lat nie odkryto żadnych nowych źródeł, a mimo to hipoteza przekształciła się w pewnik.

W zafundowanym nam przez IPN happeningu ekshumacji prochów gen. Sikorskiego nie chodziło jednak o weryfikację teorii sabotażu. Prof. Jacek Tebinka, który prowadził badania w brytyjskich archiwach, nie ma wątpliwości, że "jeśli samolot spadł w wyniku sabotażu, to i tak nie znajdzie się na to potwierdzenia w szczątkach generała".

Dariusz Baliszewski książek wprawdzie nie pisze, ale chętnie występuje w mediach elektronicznych głosząc, wbrew wszelkim źródłom, opowieści o tym, jak gen. Sikorski i jego współtowarzysze zamordowani zostali w czasie popołudniowej sjesty w pałacu gubernatora. To ma być dramatyczne zwieńczenie przygotowywanego przez redaktora serialu o gen. Sikorskim dla TVN. Ekshumację należy w tej sytuacji traktować jako ważny element akcji promocyjnej. I nie ma większego znaczenia, że nie znaleziono kul ani śladów po kulach, że generała nie uduszono ani nie otruto, bo zawsze będzie można powiedzieć, iż zamordowano go w inny, niepozostawiający śladów, sposób.

W wywiadzie udzielonym przez prezesa IPN Janusza Kurtykę już po ekshumacji pojawił się nowy motyw. Otóż stwierdził on, że zwłoki uprzednio traktowane były w sposób niedbały. "Dopiero teraz zostały przykryte generalskim mundurem przez generała WP, który włożył mu do trumny własne rękawiczki". Pogrzeb munduru i rękawiczek w asyście dzwonu Zygmunta - żaden pisarz by tego nie wymyślił.

Platforma Obywatelska zapowiedziała reformę IPN. Pierwszym krokiem powinno być odłączenie od Instytutu pionu śledczego. Prokuratorzy niech prowadzą normalne śledztwa, a historycy niech zajmują się przeszłością. Mieszanie ról prokuratorów i historyków zawsze daje fatalne rezultaty.

Polityka

Zobacz także