Łowcy szpiegów
Ich praca polega na neutralizowaniu wpływów obcych wywiadów w Polsce. Aby ją wykonywać, muszą zawsze pozostawać w ukryciu. Łowcy szpiegów często muszą działać na granicy prawa, posługując się szantażem, insynuacją lub prowokacją. Te metody z reguły okazują się skuteczne.
Lornetka wysokiej jakości, samochód, aparat fotograficzny, GPS i mikrofon laserowy - to podstawowe urządzenia w pracy Roberta i Jacka.
Rankiem, gdy ulice Warszawy zapełniają się samochodami, oni wtapiają się w tłum kierowców i obserwują jednego z nich. Jadą za nim, dokładnie notując trasę, którą przejeżdża. Z ukrycia, przez lornetki, obserwują wszystkich, z którymi się spotyka. Bardzo dobrze, jeśli uda się im spotkanie z ukrycia nagrać i zarejestrować.
Wszystko oczywiście musi być wykonane w taki sposób, aby nikt o niczym się nie dowiedział. Konspiracja jest w tej pracy najważniejsza, czasem nawet ważniejsza niż efekty.
Za "figurantem"
Jacek i Robert to tzw. obserwatorzy - funkcjonariusze zajmujący się obserwowaniem "figurantów". "Figurant" to osoba inwigilowana, rozpracowywana, będąca w zainteresowaniu służb.
Kim są "figuranci"? - To najczęściej pracownicy obcych wywiadów, którzy na terenie Polski wykonują misje szpiegowskie, podszywając się pod dyplomatów, biznesmenów, naukowców lub uciekinierów politycznych - mówi płk Henryk Piecuch, autor ponad 20 książek o tajnych służbach. - "Figuranci" to również osoby utrzymujące z nimi kontakt.
Wszystkich "figurantów" trzeba rozpracowywać, czyli zdobywać o nich wszelką wiedzę: dokumentować ich spotkania, poznawać nazwiska rozmówców, zwłaszcza tych, którzy zajmują stanowiska państwowe połączone z dostępem do tajnych informacji.
Każdą czynność, każdą uzyskaną wiadomość zawierają potem w notatce służbowej. Dzięki takim notatkom powstaje wiedza dotycząca każdej osoby lub każdej realizowanej sprawy. W ten sposób prowadzi się długą, żmudną pracę operacyjną, która pozwala rozpracować i zneutralizować siatki szpiegowskie działające w Polsce.
Musi minąć wiele miesięcy, aż funkcjonariusze ustalą powiązania każdej osoby, którą się interesują. Dopiero wówczas mogą dać odpowiedź na pytanie, czy "figurant" jest szpiegiem czy nie. A i tak w większości przypadków okazuje się, że interesujące ich osoby nie mają związków z obcymi wywiadami.
- 90 procent naszych figurantów to osoby zupełnie niezwiązane z obcymi służbami - mówi oficer kontrwywiadu ABW. Dlaczego więc są sprawdzani? - Chodzi o znalezienie tych pozostałych 10 procent. My jesteśmy od tego, aby sprawdzać każdy ślad. Jeden na dziesięć okazuje się trafny.
"Figurantami" są również państwowi urzędnicy, którzy mają wpływ na podejmowanie ważnych decyzji, mają dostęp do najważniejszych informacji lub tajemnic technologicznych.
Urzędników cywilnych regularnie sprawdza Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, żołnierzy - Służba Kontrwywiadu Wojskowego.
- Często są to sprawdzenia rutynowe dotyczące losowo wybranych osób - mówi płk Henryk Bosak, oficer wywiadu PRL, autor książek i specjalista od tajnych służb. - Ale bywa i tak, że otrzymujemy informacje, które każą nam podjąć procedurę sprawdzeniową wobec danej osoby. Są to wszelkie informacje, które stawiają figuranta w świetle podejrzeń o to, że przekazuje tajne informacje osobom nieuprawnionym.
Pod lupą
W 2009 roku tajną procedurę sprawdzeniową wszczęto wobec cywila pracującego dla polskiego wojska (jego danych nie możemy podać). Stało się to po tym, jak powstało uzasadnione podejrzenie, że może on przekazywać tajne dokumenty wojskowe obcym służbom.
Dlaczego kontrwywiad zainteresował się nim? - W trakcie bankietu w ambasadzie rosyjskiej z tym człowiekiem długi czas rozmawiał oficer wywiadu oficjalnie występujący jako dyplomata - mówi znający sprawę funkcjonariusz.
Zdarzenie to odnotowały osoby współpracujące z wojskowym kontrwywiadem. Urzędnik natychmiast został objęty stałą inwigilacją. Na jego służbowy i prywatny telefon założono podsłuch, a kontrwywiad zdobył billingi jego rozmów. Nocą tajniak zamontował w jego samochodzie maleńkiego GPS-a.
Urzędnik był również przez całą dobę obserwowany. Kontrwywiad śledził każdy jego krok. - Rejestrowaliśmy nawet prywatne rozmowy w jego domu - mówi Jacek, który na obserwacji podejrzanego urzędnika spędził kilkanaście tygodni.
Ostatecznie nie udało się zdobyć dowodów, że urzędnik pracuje dla obcych służb. Przez wiele miesięcy kontaktował się z cudzoziemcami tylko w ramach obowiązków służbowych.
Ustalono jednak, że często bywał w warszawskim kasynie i kilkakrotnie zdarzyło mu się przegrać duże pieniądze.
Skończyło się na rozmowie ostrzegawczej. Urzędnik zobowiązał się do zaprzestania udziału w grach hazardowych i... pozostał w pracy.
Inaczej było jednak w przypadku młodego człowieka, który w 2007 roku pracował jako asystent bardzo ważnego polityka ówczesnej opozycji.
Młody mężczyzna, świetnie znający języki, utrzymywał kontakty z przedstawicielem niemieckiej fundacji, która była przykrywką dla działania BND (niemieckiego wywiadu zagranicznego).
Kilka spotkań zarejestrowano z ukrycia. Okazało się, że w trakcie luźnych rozmów młody człowiek przekazywał bardzo cenne informacje na temat życia prywatnego swojego pracodawcy, jego kontaktów, powiązań biznesowych, a także planów politycznych i terminów spotkań z oficerami wojska, policji i tajnych służb.
Aby odnieść skutek, łowcy szpiegów często muszą działać na granicy prawa, posługując się np. szantażem, insynuacją lub prowokacją. Te metody z reguły okazują się skuteczne.
Atmosfera spotkań stawała się coraz bardziej zażyła. Kontrwywiad zarejestrował rozmowę, w trakcie której Niemiec zaproponował młodemu człowiekowi pożyczkę. Był to dla polskich funkcjonariuszy bardzo ważny sygnał ostrzegawczy. Tym bardziej że kilka miesięcy później polityk zaczął pisać projekt ważnej ustawy, w czym pomagał mu... wspomniany asystent.
Ustawą bardzo interesował się przedstawiciel niemieckiej fundacji. Kontrwywiad poinformował więc wspomnianego polityka, że jego asystent ma prawdopodobnie związki z niemieckim wywiadem.
Młody człowiek nie uzyskał później certyfikatu dostępu do informacji niejawnych i... na tym koniec. Nie stracił pracy, ani nie został pociągnięty do odpowiedzialności.
- Cywilizowany świat zna dwie metody postępowania ze szpiegami - mówi gen. Gromosław Czempiński, w latach 1991-1996 szef Urzędu Ochrony Państwa. - Metoda izraelska polega na tym, że szpieg zostaje aresztowany i później skazany na wieloletnie więzienie. Sposób drugi, częściej praktykowany przez służby krajów NATO, polega na odwróceniu szpiega, czyli przekazywaniu mu fałszywych materiałów.
Najprawdopodobniej w stosunku do opisanego asystenta kontrwywiad ABW zastosował właśnie tę drugą metodę. Młodego człowieka można było bowiem wykorzystać do przekazania obcym służbom fałszywek i zmylenia ich.
Niezależnie od tego służby wzięły młodego człowieka pod lupę. Był przez wiele miesięcy inwigilowany, a każdy jego krok i każde spotkanie obserwowali tajniacy z ABW.
Ścisła współpraca
Aby kontrwywiad mógł odnieść sukces, potrzebna jest praca nie tylko "obserwatorów". Oprócz nich, funkcjonują jeszcze trzy inne typy funkcjonariuszy.
Najważniejsi są "operacyjni", którzy pracują pod przykryciem. Używając innych nazwisk i specjalnie wyrabianych dokumentów, przenikają w środowiska związane z obcymi służbami, by inwigilować je od środka. Rozpracowują np. obcojęzyczne fundacje, instytuty kulturalne, środowiska emigrantów. Inwigilują również firmy działające w strategicznie ważnych obszarach (szyfrowanie danych, energetyka, finanse, centra giełdowe).
Najprostsza metoda ich działania polega na znalezieniu pracy w danej firmie. Dzięki temu rozpoznają sytuację od środka.
Kilka lat temu informacja od operacyjnego funkcjonariusza pozwoliła służbom uniemożliwić podpisanie skrajnie niekorzystnego dla Polski kontraktu dotyczącego dostaw surowca strategicznego. Kontrakt ten mógłby uzależnić część polskiego rynku energetycznego od Rosji, co mogło mieć fatalne konsekwencje polityczne.
Drugą grupę funkcjonariuszy stanowią tzw. prowadzący. To czynni oficerowie, którzy zajmują się werbowaniem agentów i uzyskiwaniem od nich informacji. Każdy oficer prowadzący odpowiada za jeden wąski kierunek (np. za jedno środowisko cudzoziemców czy spółkę z sektora energetycznego.) Jego zadaniem jest zwerbowanie jak najwięcej wartościowych źródeł informacji, aby służby na bieżąco zdobywały interesującą je wiedzę i monitorowały ewentualne zagrożenia.
Informacje od "prowadzących", "operacyjnych" i "obserwatorów" codziennie trafiają do analityków. Ci sporządzają precyzyjne notatki, które trafiają do szefów służb, a od nich do najważniejszych urzędników państwowych. Analitycy sporządzają też raporty dotyczące zjawisk zagrażających bezpieczeństwu państwa.
- Profesjonalna analiza jest równie ważna jak dobra praca operacyjna - mówi gen. Andrzej Kapkowski, szef UOP w latach 1996-1997.
Na granicy prawa
Aby działania kontrwywiadu mogły przynieść skutek, konieczne jest zachowanie ścisłej tajemnicy. Ujawnienie jednego źródła informacji czy jednej prowadzonej sprawy może zniweczyć wiele lat pracy całej struktury.
Aby odnieść skutek, łowcy szpiegów często muszą działać na granicy prawa, posługując się np. szantażem, insynuacją lub prowokacją. Te metody z reguły okazują się skuteczne.
Aby pozostały tajne, dostępu do akt kontrwywiadu nie mają prokuratorzy, sędziowie, a bardzo często także posłowie z sejmowej komisji ds. służb. Ta sytuacja często prowadzi do nadużyć i patologii. Ale czasem prowadzi też do sukcesów.
Leszek Szymowski