Katolicka Kamasutra?
Z o. Ksawerym Knotzem, kapucynem, duszpasterzem małżeństw, autorem książki "Akt małżeński. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem", rozmawia Natalia Budzyńska.
Paweł VI w encyklice "Humanae vitae" określił, że seks małżeński jest w moralności katolickiej nierozdzielnie złączony z aktem prokreacji. Czy należy przez to rozumieć, że współżycie seksualne niemające na celu poczęcia dziecka Kościół uważa za niepożądane?
- Trudności ze zrozumieniem tej wypowiedzi są związane z językiem. Słowo "prokreacja" jest jednoznacznie kojarzone z płodzeniem dzieci. Akt prokreacyjny to taki, który zmierza do poczęcia dziecka. Gdyby trzymać się takiej definicji, to trzeba by współżyć zawsze w czasie płodnym, a nie współżyć w okresie niepłodnym, także w czasie ciąży. Pary niepłodne byłyby także moralnie niedoskonałe. Kościół nic takiego nie mówi. Zwraca uwagę na podstawową świadomość, którą każdy z nas ma, że akty seksualne prowadzą do poczęcia dziecka, ale wcale nie wymaga, aby za każdym razem, kiedy podejmuje się współżycie, powinno się pragnąć poczęcia i dążyć do tego. Jeżeli więc można współżyć w czasie niepłodnym (o czym mówi encyklika "Humanae vitae"), to dlatego, że w nauce Kościoła chodzi o takie współżycie, które nie narusza fizjologii człowieka. Jeżeli jest czas niepłodny w cyklu kobiety, to znaczy, że Bóg tak stworzył kobietę i jest to mądre. Nie próbujemy poprawiać Pana Boga ani przez kwestionowanie takiej możliwości, ani poprzez likwidowanie czasu płodnego. Jeżeli Bóg przewidział czas niepłodny, to można w tym czasie współżyć, gdy nie planuje się poczęcia dziecka. Chodzi więc o to, aby nie naruszać płodności, nie ingerować w fizjologię człowieka, nie manipulować pracą zdrowego układu rozrodczego. Gdy ten warunek, całkowicie racjonalny, małżonkowie spełniają, mogą spokojnie w poczuciu szukania woli Bożej zastanawiać się nad swoimi wyborami odnośnie do liczby dzieci w ich rodzinie. Mogą wybierać do współżycia czas płodny lub niepłodny. W każdym z tych wyborów związek między miłością a prokreacją nie jest zerwany.
Pewien kapłan powiedział mi kiedyś, że wszystkie grzechy seksualne to grzechy ciężkie. Trudno żyć z takim brzemieniem. Dlaczego sfera życia seksualnego jest obwarowana takim piętnem grzechu?
- Proste, nieskomplikowane myślenie o grzeszności człowieka, pozbawione pytań o jego aktualną świadomość i dojrzałość jest bardzo szkodliwe w sferze seksualnej. Niekiedy można co najwyżej zakładać, że taki grzech mógł się pojawić, ale po wysłuchaniu penitenta najczęściej trzeba zmienić zdanie, widząc jego naiwność, brak wiedzy, wpływ wychowania, niedojrzałość osobowościową, szczerość intencji, złożoność okoliczności, w których doszło do wyboru zła. Ludzkich wyborów nie można rozpatrywać w egzystencjalnej próżni, nie uwzględniając historii życia, jego etapów. Przykładanie do wszystkich problemów seksualnych jednorodnej matrycy jest działaniem na szkodę małżeństwa. Zwalnia z myślenia, słuchania i poznawania ludzi. Moralność to nie są testy na egzaminie z prawa jazdy. To nie matematyka ani jasnowidzenie. Z perspektywy człowieka podejmującego decyzje o dobru i o złu wiele wyborów wygląda całkiem inaczej niż to, co myśli sobie i widzi zewnętrzny obserwator.
Co więc Kościół ma dziś do zaoferowania światu w sferze seksu? Bo jednak przeciętny katolik sądzi, że tylko zakazy niemające wiele wspólnego z realnym życiem.
- Nie wolno o seksualności mówić językiem kodeksu karnego. W mediach bardzo często słyszymy taki język o Kościele. "Papież potępił, zakazał, zabronił, skrytykował?". Cały czas na "nie". A w Kościele mówi się łatwo o seksie w kontekście grzechu, zagrożenia, ostrzeżenia przed złem. Bez względu na intencje takie mówienie nie jest dobrą pedagogią. Potrzebny jest opis doświadczenia miłości i seksualności od strony dobra i piękna. Wtedy oczywiście w Kościele pojawia się zarzut o pelagianizm, a poza Kościołem nie powie się, że Ewangelia proponuje piękne życie seksualne, tylko że jest tworzona katolicka Kamasutra. Ale i tak to jest już sukces pozytywnych odniesień i skojarzeń, zauważenie (nie zawsze radosne) atrakcyjnej i konkurencyjnej propozycji Kościoła. Mamy teologię ciała, którą trzeba rozwijać, aby wyjść z mentalności niewolnika - co wolno, a czego nie wolno mi robić? - ku mentalności - chcę kreować swoje życie, tak aby było jak najpiękniejsze. W tym celu szukam odpowiedzi na pytanie, jak żyć, aby dobrze je przeżyć i spotkać się z Bogiem. Ludzie myślący, poszukujący wyczują, gdzie jest coś prawdziwego.
Nikt mądry tak na serio nie wierzy, że częste zmiany partnerów seksualnych są takie rozwijające i prowadzą do szczęścia, a wielu, którzy w to uwierzyli, już żałuje tych błędów lub rozpadły się im małżeństwa. Normalni ludzie stawiają pytania: Jak pielęgnować miłość lub jak ją ratować? Jak się zrozumieć w małżeństwie? Jak zbudować lepszą więź? Co nam w życiu seksualnym może pomóc ją zbudować, a co może nam zaszkodzić? I chcą słuchać. Niedawno brałem udział w programie telewizyjnym wraz z seksuologiem. Po audycji, w czasie dyżuru telefonicznego, wszystkie telefony były do mnie. Dlaczego? Nie dlatego, że ten seksuolog był niekompetentny, tylko dlatego, że w Polsce jest bardzo dużo ludzi, którzy chcą zastosować rozwiązania moralne, szczególnie w różnych trudnych sytuacjach. Chcą żyć zgodnie z Panem Bogiem i mają głód Dobrej Nowiny.
Czy Kościół w ogóle umie i chce mówić o seksie w sposób pozytywny?
- Potencjał mamy taki, że nie musimy się bać. Proszę sobie porównać stronę www.szansaspotkania.net ze stroną Federacji Planowania Rodziny, tych wszystkich feministek proaborcyjnych. Naszą, katolicką stronę można czytać dniami i nocami i jeszcze się wszystkiego nie przeczyta. Jest nad czym myśleć, a Federacja pisze tylko o prawach reprodukcyjnych kobiet, wolności wyboru pigułki "przed" i "po" stosunku i prawie kobiet do aborcji. Nikt nie musi tam wchodzić, bo nic nowego nie przeczyta. Instrukcje zakładania prezerwatywy czy zażywania pigułki są znacznie miej atrakcyjne, niż uczenie się relacji między mężczyzną i kobietą, poznawania swojego ciała, odkrywania siebie. Taką wiedzę o sobie warto zdobyć dla swojego szczęścia w małżeństwie. Kto pójdzie na skróty, przegra życie. Kościół nie zabrania przyjemności. Wprost przeciwnie, można z niej korzystać w ramach ciała, zgodnie z jego fizjologią. I tyle. Bardzo proste. Kwestionowanie przyjemności jest kwestionowaniem woli Bożej, który tak stworzył człowieka. Natomiast z możliwości, jakie mamy, trzeba korzystać mądrze, aby się nie poranić, nie bez miłości, nie poza małżeństwem, czyli stałym związkiem, z poważnymi zobowiązaniami wobec siebie, z gotowością przyjęcia dzieci, w perspektywie życia aż do śmierci. A tak chce żyć większość ludzi albo tak by chciało żyć, tylko nie potrafią. Ale brak tej umiejętności to nie ich sukces życiowy, tylko przegrana.
Feministki zarzucają Kościołowi, że wpycha małżonkom Boga do łóżka.
- Jeśli para narzeczonych zdecydowała się na udzielenie sobie sakramentu małżeństwa, to zaprosiła Boga w swoje życie, także seksualne. Problemem jest to, że małżonkowie katoliccy nie wiedzą, na czym polega sakrament małżeństwa i jak się go realizuje w codziennym życiu. Bardziej kojarzą go z rytem w kościele, z ceremonią ślubu niż z nieustannym uczeniem się i tworzeniem więzi małżeńskiej. Gdy uznajemy, że Boga nie ma w cielesnej relacji małżonków, w ich intymności, w ludzkiej cielesności, w ludzkiej miłości, a często tak myślimy, to tak wypychając Boga poza miłość cielesną, powiększamy sferę ateizmu, pozwalamy na traktowanie tak ważnych czynności jak aktywność seksualna jako samej biologii pozbawionej ducha. Gdy to jest sama biologia, to można uprawiać seks z każdym, z kim będzie prawdopodobnie przyjemnie. Biologia bez ducha i Boga dostrzega w dzieciach tylko zarodki, które można wykorzystać do produkcji kosmetyków. To są konsekwencje uznania braku Boga w seksie i jego owocach. Mało tego, Eucharystia, jako życie z Bogiem, nie tylko przez godzinę w niedzielę, ale na co dzień, czyli prawdziwa i autentyczna duchowość eucharystyczna, to dzielenie się tą miłością zaczerpniętą ze spotkania z Chrystusem, także z mężem i żoną, także w łóżku. O tym była mowa na synodzie biskupów.
Pisze Ojciec, że "Ekstazę związaną z radością współżycia seksualnego można porównać do szczęścia życia wiecznego". Mocne słowa. Może je Ojciec wyjaśnić?
- Jeżeli już uznamy, że Bóg stworzył mężczyznę i kobietę w taki sposób, że ich wzajemna miłość owocuje nie tylko dzieckiem, ale także radością i przyjemnością bycia razem i w tak przeżywanej więzi, właśnie bardzo po ludzku, jest Bóg, to trzeba jeszcze dodać, że szukanie przyjemności zgodnie z fizjologią jest zaplanowane przez Pana Boga dla małżonków. Jest Bożym darem, z którego można korzystać i się z niego cieszyć. Każdy zaś wie, że wypełnieniem tej przyjemności jest orgazm. Gdybym powiedział, że Bóg stworzył człowieka, nikt wierzący by mi się nie przeciwstawił. Gdybym zapytał, czy Bóg stworzył nam oczy czy ręce, też pojawiłaby się pozytywna odpowiedź. Nawet ktoś zapewne by dopowiedział, że mamy te części ciała także po to, aby podziwiać piękno stworzenia Bożego i pracować dla Bożej chwały. Natomiast, gdy pytam dokładniej, czy Bóg stworzył też genitalia, odpowiedź nie jest już tak oczywista. Czy tymi częściami ciała można wypełniać wolę Bożą? Uświęcać się? A przyjemność seksualna? A orgazm? Czy one są też darem od Boga? Myślenie biologiczne, które jest nam wpajane, redukuje przyjemność do samej fizjologii. Mamy żyć w zgodzie z jej procesami, ale przyjemność to nie tylko sama fizjologia, to także bliskość i miłość psychiczna, i dary Ducha Świętego - pokój, radość, miłość, uprzejmość, łagodność, które wierzący małżonkowie otrzymują w czasie komunii ich ciał. Ja tylko pytam o uznanie konsekwencji, jakie płyną z sakramentu małżeństwa świadomie przeżywanego. Gdy człowiek oddaje swoje życie Bogu, także i seksualne, to Bóg daje swoje dary Ducha, także w momencie współżycia seksualnego. Po prostu taka jest droga do świętości małżonków katolickich. A świętość polega na tym, że we wszystkim, co się robi i przeżywa, chce się żyć dla Boga, odkrywa się Jego obecność i do Niego się przybliża.