Głośniej od bomb
Nikt poważny nie nazywa dziś życia poczętego zygotą, tak jak coraz mniej osób używa w stosunku do aborcji eufemistycznego i skrajnie odhumanizowanego pojęcia "zabieg usunięcia płodu".
Z czego wynika taka zmiana postaw? Ano przede wszystkim bierze się ona z systematycznych i bardzo wyrazistych działań ze strony rozmaitych stowarzyszeń i ruchów obrońców życia poczętego, które robią wszystko, byle tylko wygrać batalię na słowa o słowa. I całkiem słusznie, bo nie ulega wątpliwości, że to właśnie język w największym stopniu wpływa na postrzeganie problemów społecznych i temperaturę dyskusji wokół tych tematów. Prawidłowość ta dotyczy także, a może przede wszystkim, właśnie aborcji.
Ile może plakat
Aktywiści pro-life już dawno temu doszli do wniosku, że w sprawach dotyczących aborcji nie można mówić cicho i bezbarwnie, ponieważ takie metody nie odnoszą w tej chwili żadnych skutków. Tylko bowiem wyrazisty i mocny przekaz może zrównoważyć przewagę, jaką w mainstreamowych mediach mają zwolennicy "swobodnego prawa kobiety do decydowania o własnym brzuchu". Porzucono zatem tyleż szlachetne, co zupełnie nieefektywne kilkunastoosobowe pikiety pod Sejmem, którymi nie interesował się nawet pies z kulawa nogą.
Co innego wielkopowierzchniowe billboardy z krzyczącą, wyrazistą treścią - dokładnie takie same jak ten, który zawisł niedawno na poznańskiej Śródce. Efekt? Natychmiastowe zainteresowanie ze strony wszystkich najważniejszych polskich mediów i prawie taki sam odzew w prasie światowej - od agencji Reutera, poprzez włoski tygodnik "Il Messagero", brytyjski "The Daily Telegraph", aż po gazety amerykańskie i brazylijskie.
Wbrew pozorom nie chodzi tu jednak wcale o hołdowanie zasadzie "nieważne jak, nieważne gdzie, byle tylko nazwiska nie przekręcili". Główna siła tego rodzaju przekazu polega właśnie na tym, że treść kontrowersyjnego plakatu jest dziś dyskutowana na równi z jego formą. I o taki właśnie efekt chodzi pomysłodawcom billboardowych akcji antyaborcyjnych.
Na podobnej zasadzie skonstruowany jest zresztą cykl wystaw "Wybierz życie", również firmowanych przez warszawską Fundację Pro, które od paru lat goszczą w największych polskich miastach. Ekspozycja ta pokazuje zdjęcia z aborcji wespół z fotografiami przedstawiającymi ludobójstwo. Takie zestawienie wywołuje oczywiście skrajnie różne reakcje oglądających - od głębokiej refleksji, po brutalne ataki na organizatorów wystawy czy na samą jej treść. Nigdy jednak odpowiedzią nie jest obojętność.
Prawem i pięścią
Druga strona także nie zamierza czekać z założonymi rekami - im bardziej wyraziste stają się akcje obrońców życia, tym silniejsze głosy protestu ze strony mniej lub bardziej zdeklarowanych aborcjonistów. I choć niektórzy z nich nadal starają się walczyć na stare, zużyte argumenty w rodzaju "to tylko płody", to jednak główne ostrze krytyki przesuwa się już ku innym celom. Wystawy i plakaty środowisk pro-life atakowane są więc dziś przede wszystkim ze względu na ich rzekome nieprzyzwoite treści (sic!), wywoływanie zgorszenia publicznego (sic!) oraz drastyczność zdjęć prezentowanych w publicznych miejscach, co ma ponoć źle wpływać na psychikę dzieci. Co ciekawe, wszystkie skargi na antyaborcyjne ekspozycje były do tej pory odrzucane przez polskie sądy, które nieodmiennie stwierdzały, że "nie powodują one zgorszenia". Trudno zresztą - jak słusznie zauważył ordynariusz bielsko-żywiecki bp Tadeusz Rakoczy - żeby "walkę o podstawowe dobro, to znaczy o życie, można nazwać i uznać jako zgorszenie (...) i za tak podjętą walkę o dobro karać".
Dlatego też zamiast oficjalnych protestów coraz częściej pojawiają się "nieznani sprawcy", którzy za pomocą pięści, noży i żrących substancji niszczą antyaborcyjne wystawy. Tak było i na poznańskim placu Wolności, i w centrum Bielska-Białej, i podczas Przystanku Woodstock w Kostrzynie, gdzie wystawa "Wybierz życie" została najpierw prawie doszczętnie zniszczona przez zamaskowanych osobników w kominiarkach, a potem wywieziona przez ludzi w koszulkach z emblematem Pokojowego Patrolu Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Co akurat specjalnie nie dziwi, zważywszy na fakt, że sam szef WOŚP, Jerzy Owsiak, określił wystawę jako "bardzo agresywną, prowokującą i złą".
Odpowiedź Fundacji Pro na tego rodzaju zarzuty jest prosta: w tym roku planuje co najmniej 30 kolejnych wystaw antyaborcyjnych na terenie całego kraju.
Łukasz Kaźmierczak
Szok oczyszczający - mówi Mariusz Dzierżawski z Fundacji Pro
Zobaczyłem Wasz antyaborcyjny billboard i naprawdę oniemiałem: Adolf Hitler w towarzystwie zmasakrowanych dziecięcych ciałek. Mocne... bardzo mocne?
- Rozumiem, że takie zestawienie może wywoływać szok, ale nie jest to wcale nasz główny cel. Nade wszystko zależy nam bowiem na ujawnieniu prawdy o aborcji i jej ludobójczym charakterze. Poprzez ten plakat chcemy także dotrzeć do opinii publicznej i pokazać prawdę historyczną, że to właśnie Hitler był pierwszym legalizatorem aborcji w Polsce?
I czynicie to nad wyraz skutecznie, czego dowodem choćby trzęsąca się z oburzenia czołówka "Gazety Wyborczej"?
- Oczywiście, jesteśmy zadowoleni z tego, że nasza kampania wywołuje silne reakcje. To pośrednio służy naszemu celowi, którym jest - jak już wspomniałem przed chwilą - dotarcie do możliwie najszerszego kręgu osób z mocnym przekazem informującym, jak straszną zbrodnią jest aborcja.
Niektórzy uważają wszak, że robienie z aborcjonistów kontynuatorów dzieła Hitlera jest jednak zbyt daleko idące?
- Proszę zwrócić uwagę, że my nie porównujemy nikogo do Hitlera, my tylko podajemy fakty historyczne. Stąd napis: "Aborcja dla Polek. Wprowadzona przez Hitlera 9 marca 1943".
Kilka tygodni temu grupa wpływowych intelektualistów, z Wisławą Szymborską, Jerzym Owsiakiem i Tadeuszem Bartosiem na czele, zaprotestowała z kolei przeciwko Waszej wystawie "Wybierz życie", jako łamiącej, ich zdaniem, "delikatną psychikę dziecięcą"?
- Naszą wystawę robimy od pięciu lat i nie zetknęliśmy się do tej pory z żadnymi przypadkami, aby miała ona zaszkodzić jakiemukolwiek dziecku. Poza tym to oburzenie niektórych środowisk jest dla mnie przejawem ich daleko idącej hipokryzji. Bo jeśli coś szkodzi dzieciom, to w największym stopniu właśnie aborcja.
Ale ów list tzw. autorytetów z naszego punktu widzenia odegrał także pozytywną rolę, ponieważ użyto w nim słowa bestialstwo. A nie ma lepszego określenia, które trafniej opisywałoby aborcję.
Gdzie, Pańskim zdaniem, leży granica działań, jakimi mogą posługiwać się obrońcy życia?
- Po pierwsze, nie można mówić niczego niemoralnego, ponieważ to nie jest tak, że cel zawsze uświęca środki. Natomiast należy oczywiście posługiwać się metodami skutecznymi. Chodzi przecież o życie co najmniej kilkuset dzieci, które każdego roku giną w Polsce wskutek aborcji. Do tego dochodzą również złamane sumienia ich rodziców i w ogóle ludzi zaangażowanych w cały ten proceder aborcyjny.
Być może nasze wystawy i plakaty szokują, ale to jest szok, który ma prowadzić do oczyszczenia sytuacji, do wstrząśnięcia sumieniami ludzi, do uświadomienia im, jak okropna jest aborcja. A to, że wywołujemy oburzenie aborcjonistów i przyciągamy uwagę opinii publicznej, nie jest przecież niczym złym. Ja nie widzę negatywnych skutków naszych działań. Widzę za to pozytywy: w ciągu kilku ostatnich lat nastąpiła wyraźna zmiana postaw wobec życia ludzkiego od momentu jego poczęcia. Dziś wśród Polaków przeważa wyraźnie opinia, że aborcja jest złem.
Rozmawiał: Łukasz Kaźmierczak