Gang Olsena po polsku (część 2.)
Dowody zebrane w śledztwie nie przekonały oskarżonych. Twierdzą, że są niewinni.
- Oskarżeni: Krzysztof K. (41 lat), Piotr M. (32 lata), Rafał T. (29 lat)
- O: rozbój
- Miejsce przestępstwa: Filia Banku PEKAO SA na jednym z łódzkich osiedli mieszkaniowych
- Prokurator: Krzysztof Chojnacki, Prokuratura Rejonowa Łódź Bałuty
- Obrońcy: Krzysztofa K. - mecenas Wojciech Woźniacki, Piotra M. i Rafała T. - Elżbieta Agacka-Gajdowska oraz Marian Koperski, Wojciecha T. - Iwona Zimoch
- Sędzia: Marek Chmiela (przewodniczący składu orzekającego), Sąd Okręgowy w Łodzi
- Uwagi: Na ławie oskarżonych pod zarzutem paserstwa zasiada także Wojciech T. (47 lat), który odpowiada z wolnej stopy.
Oskarżeni idą w zaparte. Żaden z nich nie przyznaje się do stawianych im zarzutów. Do zmiany wyjaśnień nie przekonały ich nawet dowody, jakie przedstawiła w sądzie prokuratura.
Tymczasem owe dowody, są mówiąc najdelikatniej, mocne. Na kasetach z monitoringu banku biegły zidentyfikował dwóch z czterech oskarżonych. Ponad wszelką wątpliwość Krzysztof K. i Rafał T. kilka dni przed napadem odwiedzali filię banku.
- Obaj mężczyźni spoglądali w obiektywy kamer monitorujących, czego nie robili inni petenci - zauważa biegły.
Sama obecności w banku kilka dni przed napadem nie jest oczywiście żadnym dowodem winy oskarżonych. Kiedy jednak dołożymy do tego ich wyjaśnienia, wątpliwości rodzą się same.
- Zrozumiałem akt oskarżenia - stwierdza Krzysztof K. - Do stawianych zarzutów nie przyznaję się. Nie będę też składał żadnych wyjaśnień.
Oskarżony korzysta z przysługującego mu prawa, dlatego sędzia musi odczytać zapis z jego przesłuchania w dniu, w którym został zatrzymany.
- Od policjantów dowiedziałem się, że zostałem zatrzymany w sprawie napadu na bank - sędzia Marek Chmiela czyta wyjaśnienia Krzysztofa K. z czerwca 2006 roku. - Ja z tym napadem nie mam nic wspólnego. W ogóle nie wiem, gdzie ten bank się znajduje. Nigdy też w nim nie byłem.
- Potwierdza pan odczytane wyjaśnienia? - pyta sędzia.
- Tak - przyznaje Krzysztof K.
- I nie ma pan nic do dodania?
- Nie - stwierdza oskarżony.
Zachować spokój
Sprawcy napadu na filię łódzkiego banku musieli długo obserwować swój cel. Do oddziału wkroczyli w bardzo dobrym momencie. Akurat od dłuższego czasu nie było tam żadnego klienta. Obie pracownice, wykorzystując chwilę przerwy, opuściły swoje stanowiska pracy.
- W chwili wejścia do banku trzech mężczyzn akurat ze sobą rozmawiałyśmy. Anna stała w drzwiach prowadzących do kasy. Natychmiast po ich wejściu poszłyśmy na swoje miejsca - opowiada Mariola L., jedna z dwóch pracownic banku.
Pani Anna nie zdążyła nawet usiąść, gdy jeden z napastników wyciągnął broń. Kiedy stała, w żaden sposób nie mogła też uruchomić alarmu, który był pod jej biurkiem.
- Nawet kiedy siedziałam za biurkiem, włączenie alarmu sprawiało mi trudność - tłumaczy przed sądem kobieta. - Przycisk mogłam uruchomić tylko wtedy, kiedy klawiatura komputera była wsunięta pod biurko. Przede mną na stanowisku kasjera pracował mężczyzna, który był ode mnie znacznie wyższy i on nie miał żadnych kłopotów z włączeniem alarmu.
Mimo że od napadu minęło sporo czasu, pani Anna nadal źle znosi tamte wspomnienia. W trakcie zeznań cała się trzęsie. Pod koniec emocje biorą górę, kobieta zaczyna płakać.
- Ja zgłaszałam ten problem z alarmem w dyrekcji banku, ale zalecenia były takie, że w czasie ewentualnego napadu mam zachowywać się spokojnie i wykonywać polecenia napastników - przez łzy tłumaczy kasjerka.
Władze banku zapewniają, że po napadzie system zabezpieczeń oddziału został poprawiony. W jaki sposób? Tego przed sądem nie chciano już ujawnić.
Gigantyczny gryps
Rafała T. policjanci poszukiwali kilkanaście dni. Zatrzymano go jako ostatniego. Jego także można rozpoznać na kasetach z monitoringu banku. Ale i on idzie w zaparte. Podobnie jak koledzy, do niczego się nie przyznaje. Nie potrafi jednak logicznie wytłumaczyć, dlaczego ukrywał się przed policją.
- Słyszałem o różnych pomówieniach na mój temat, że coś zrobiłem, ale nie wiem co. Miałem przeczucie, że zostanę zatrzymany - tłumaczył policjantom w trakcie przesłuchania.
Nie ukrywa jednak, że o napadzie na bank słyszał.
- Coś o tym słyszałem. Jednak osobiście nie wiem, gdzie jest ta placówka - próbował przekonywać policjantów.
Podczas śledztwa ustalono, że dzień po napadzie wszyscy oskarżeni zmienili numery swoich telefonów komórkowych. Rafał T. również.
- Telefon musiałem wyrzucić, bo mi się rozpadł, razem z nim wywaliłem też kartę, dlatego musiałem kupić nową - wyjaśniał.
Karta nie była jednak uszkodzona. Dlaczego zatem się jej pozbył?
- Nie wiem, dlaczego wyrzuciłem tę kartę - niejasno tłumaczył się zatrzymany. - Chyba byłem zdenerwowany.
Nerwy nie opuszczają Rafała T., bo chyba tylko tak można tłumaczyć jego wpadkę w areszcie. Kilka miesięcy temu został przeszukany przez strażników. To rutynowe działanie przed każdym widzeniem. Rafał T. szedł właśnie na spotkanie z przyjaciółką. Strażnicy znaleźli przy nim gryps. Gryps jak gryps. Właściwie nie zdziwił nikogo, gdyby nie jego wielkość. Zwykle zatrzymani czy więźniowie starają się, aby nielegalna korespondencja była jak najmniejsza. To pozwala ją ukryć przed strażnikami. Tymczasem Rafał T. napisał gryps na kartce wielkości A4. W trakcie przeszukania próbował zniszczyć list, ale bezskutecznie. Zatrzymany, drobnym maczkiem, poinstruował w nim przyjaciółkę, jak na jego procesie mają zeznawać świadkowie. Uprzedził również kobietę o ewentualnych podsłuchach, jakie jego zdaniem mogła założyć policja. Od czasu tej wpadki Rafał T. ma zakaz widzeń.
Katarzyna Pastuszko