Prokuratura kategorycznie stwierdziła, że użyte przez biegłych detektory nie są wystarczające do potwierdzenia bądź wykluczenia obecności materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M 101. Podczas prezentacji w swojej firmie 6 grudnia Jan Bokszczanin udowodnił, że to bardzo precyzyjny sprzęt i pomyłka jest niemożliwa. Detektor przyłożony do pasty do butów czy mięsa nie zareagował. Zbliżony do próbki z trotylem zaczął migać na czerwono i na wyświetlaczu pojawiła się nazwa materiału wybuchowego, czyli w tym przypadku TNT. Zdaniem rozmówcy "GPC" detektor może pokazać błędny wynik wtedy, gdy urządzenie zostanie za bardzo zbliżone do danej substancji: "Stężenie jej jonów jest wówczas zbyt duże i detektor się "zatyka". Wtedy wariuje i może podać błędne wskazanie. "Detektor to alarmuje. Osoba używająca tego detektora wie, że wskazany wynik jest błędny i musi chwilę odczekać, aby wszystko wróciło do normy" - wyjaśnia Bokszczanin. "Jeżeli urządzenie pokazuje np. trotyl, a na ekraniku nie ma informacji o "zatkaniu", to według mnie w danym miejscu musiano znaleźć właśnie ślady trotylu. A w Smoleńsku taki wynik pokazał nie jeden, lecz dwa detektory, różnych producentów" - mówi ekspert. Jego zdaniem detektorami można zbadać ciała ofiar katastrofy na obecność materiałów wybuchowych: "Trotyl się nie ulatnia, może na szczątkach utrzymywać się przez wiele lat. Nawet jeżeli ciało ulegnie rozkładowi, TNT pozostanie na zwłokach".