Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Cukierki dla mordercy

Chłopak miał dziewięć lat, kiedy Zdzisław Beksiński przywoził mu słodycze i prezenty. Przy każdej wizycie malarz pamiętał o prezentach, bo on już taki był. Dawał, jak ktoś potrzebował, dawał, jak ktoś poprosił. Dawał pieniądze, cukierki, a nawet swoje obrazy. Dziesięć lat później chłopak od cukierków zadźgał go nożem.

/Agencja SE/East News

Robert K. za zabójstwo Beksińskiego został skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Jego kuzyn, 17-letni Łukasz K., dostał 5 lat za pomaganie mordercy. Co do winy Roberta sąd nie miał żadnej wątpliwości, zwłaszcza że chłopak sam kilka razy przyznał się do morderstwa. Inaczej było z Łukaszem. Wyrok w jego sprawie zapadł niejednomyślnie. Sędziowie nie potrafili jednoznacznie ustalić, czy chłopak świadomie pomagał starszemu kuzynowi, czy tylko zastraszony przez niego pomagał zacierać ślady. Ta kwestia oraz motyw zabójstwa malarza nadal pozostają zagadką.

Zabił z premedytacją

Matki obydwu oskarżonych są na każdej rozprawie. Zwykle siadają na końcu sali. Są ciche, niemal niezauważalne. Wszystko zmienia się pod koniec procesu. Kiedy tylko prokurator Renata Zielińska rozpoczyna swoją mowę końcową, przez salę sądową przebiega ich rozdzierający płacz. Nie potrafią się uspokoić, płaczą także w czasie ogłaszania wyroku.

Prokuratura w tej sprawie miała ułatwione zadanie. Obaj sprawcy zaraz po zatrzymaniu sami opowiedzieli, jak doszło do morderstwa. 21 lutego 2005 roku wieczorem Robert K. pożyczył samochód od ojca i pojechał do mieszkania Beksińskiego. Znał go od lat, bo jego rodzice pracowali dla artysty. Twierdził, że chciał pożyczyć od niego pieniądze. Beksiński jednak odmówił, postanowił też, że o propozycji syna zawiadomi jego ojca. W chwili gdy próbował się połączyć z ojcem Roberta, ten zaatakował go nożem. Ciosów było kilkanaście. Dopiero po zabójstwie do mieszkania wszedł także Łukasz K., który stał do tej pory na klatce schodowej. Pomógł kuzynowi wynieść ciało na balkon, potem zmywał krew z podłogi. Chłopcy nie mieli czasu na przeszukanie mieszkania, bo do Beksińskiego wydzwaniał właśnie ojciec Roberta K.

- Na moim telefonie komórkowym wyświetliło się nazwisko pana Beksińskiego, nie mogłem odebrać tego połączenia, bo byłem akurat w łazience. Dlatego sam próbowałem potem dzwonić do pana Zdzisława - zeznawał w sądzie Krzysztof K., ojciec oskarżonego Roberta. - Dzwoniłem parę razy, ale on nie odbierał. Byłem pewien, że coś się stało, bo on zawsze odbierał telefony.

Wreszcie zadzwonił telefon Roberta. To był jego ojciec. Kazał mu wracać jak najszybciej.

- Potrzebuję samochodu. Muszę jechać do pana Zdzisława, bo tam się coś złego stało - powiedział do syna.

Nie miał pojęcia, że jego syn zabił właśnie malarza.

- Oskarżony Robert K. twierdzi, że nie chciał zabić, nie potrafi jednak wyjaśnić, po co zabrał ze sobą nóż - mówi prokurator Renata Zielińska. - Po zabójstwie Robert nie traci głowy, nie rzuca się do ucieczki. Zachowuje się tak, jakby wszystko miał zaplanowane. Ze względu na ponaglające telefony ojca, nie ma dużo czasu. Zabiera tylko dwa aparaty fotograficzne, dwa ręczniki i płyty CD. Życie człowieka, znanego i cenionego artysty, stanowiło dla niego cenę tych kilku przedmiotów.

Prokurator nie ma wątpliwości, że chłopak zabił z premedytacją i żąda dla niego 25 lat pozbawienia wolności.

- Wątpliwości rodzą się jedynie co do kwestii świadomości nieletniego wówczas Łukasza. Czy chłopak wiedział, po co jedzie do malarza? Twierdzi, że nie miał pojęcia. Inaczej mówi jednak Robert. I jego wyjaśnienia są bardziej wiarygodne. Bez pomocy Łukasza Robert nie dopuściłby się tej zbrodni - stwierdza prokurator Zielińska. - To, co zrobił Łukasz, można nazwać pomocnictwem psychicznym.

Uwzględniając nadzwyczajne złagodzenie kary, tym razem prokurator Zielińska zażądała 5 lat pozbawienia wolności.

Będę pomagał ludziom

Oskarżeni siedzą naprzeciw prokurator Zielińskiej. Dzieli ich zaledwie dwa, może trzy metry. Kiedy padają wysokości kar, jakich żąda, Łukasz zaczyna drżeć. Rozkleja się, gdy słyszy, że może trafić do więzienia na pięć lat. Łzy ściekają mu po policzkach. Mecenas Elżbieta Orżewska, jego obrońca, próbuje uspokoić chłopaka. Obejmuje go ramieniem. Z tyłu za nimi siedzi Robert. Chowa głowę w ramionach, ale nie płacze. Podnosi ją dopiero, kiedy słyszy głos swojego adwokata.

- Jest niezrozumiałe, dlaczego młodzi ludzie, o dobrych opiniach, dopuścili się takiej zbrodni, właściwie bez motywu - mówi mecenas Franciszek Burda i natychmiast zaczyna tłumaczyć swojego klienta. - W czasie pobytu na dyskotece Robert pożyczył od nieznanych mu osób pieniądze. Od tego czasu wierzyciele grozili mu i zastraszali go. Chłopak bał się ojca, dlatego chciał rozwiązać ten problem sam. Postanowił pożyczyć pieniądze od Zdzisława Beksińskiego. On nie planował tego zabójstwa, jego celem była pożyczka. Mecenas Burda jest przekonany, że kara 25 lat, jakiej zażądała prokuratura, jest dla jego klienta zbyt surowa. Dlatego prosi sąd o zmniejszenie jej o połowę.

- Oskarżony, proszę wstać - sędzia Marek Walczak zwraca się do Roberta K. - O co pan prosi sąd?

Robert K. wstaje powoli. Zamierza skorzystać ze swojego prawa do ostatniego słowa przed wyrokiem.

- Na początku chciałbym przeprosić rodzinę i osoby związane ze Zdzisławem Beksińskim. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Do końca życia będę miał wyrzuty sumienia, będę się obwiniał. Modliłem się, przepraszałem Boga za to, co zrobiłem - Robert K. mówi bez zająknięcia, jakby recytował wyuczony tekst. Wzrok ma wbity w podłogę. - Przez te dwa lata w areszcie zrozumiałem, czym jest życie. Pojąłem, jak człowiek powinien się zachowywać, żeby przejść przez życie jak najlepiej. Samo słowo przepraszam nie wystarczy, a czasu nie da się cofnąć. Dlatego postanowiłem, że kiedy wyjdę z więzienia, będę pomagał ludziom. Proszę o łagodną karę. Ja wiem, że ten czyn jest zły, ale więzienie nie zmienia ludzi na lepszych. Tam jest takie, a nie inne środowisko. A ja chciałbym pomóc mamie, tacie, siostrom. Jeszcze raz proszę o jak najmniejszy wymiar kary.

Ani przez chwilę nie odrywa wzroku od podłogi. Nie patrzy nawet na szlochającą matkę.

Dla towarzystwa

W przeciwieństwie do Roberta Łukasz trzęsie się jak galareta. Nie ma nawet mowy, żeby chłopak przemawiał tak długo jak jego kuzyn. Kiedy sąd oddaje mu głos, z trudem wypowiada kilka słów.

- Bardzo wszystkiego żałuję - mówi cicho i szybko siada.

Wcześniej przez kilkadziesiąt minut swoją mowę końcową wygłaszała jego obrona. Mecenas Elżbieta Orżewska od początku procesu twierdziła, że w przypadku Łukasza można mówić wyłącznie o zacieraniu śladów. Teraz podtrzymuje to twierdzenie i prosi o uniewinnienie Łukasza K.

- Nie ma podstaw do przypisania mu pomocnictwa w zabójstwie. Prokuratura podparła się wyjaśnieniami Roberta K. A przecież nie są one ani jasne, ani spójne. Ja nie wiem, co się stało poza tym, że Zdzisław Beksiński nie żyje, a ciosy zadał Robert K. - mówi mecenas Orżewska. - Reszta jest tu tajemnicą. Brak jakiegokolwiek motywu. Przecież rodzina Roberta żyła dzięki Beksińskiemu. Pracowali u niego i świetnie zarabiali. Więc po co zabijać kurę, która znosi złote jajka? Może Robert K. jest po prostu chory? A tylko lekarze mówią, że jest zdrowy.

Wreszcie mecenas Orżewska przechodzi do zasadniczej kwestii.

- A teraz co do świadomości Łukasza... Chłopak mówił, że znał Roberta od dziecka i nie uwierzył w jego słowa, kiedy ten powiedział mu, że idzie kropnąć Beksińskiego. Ile razy, my, dorośli, mówimy, że kogoś zabijemy? Łukasz nie wierzył Robertowi, bo wiedział, że ten nie ma takich skłonności - przekonuje obrona. - Wiele razy pytałam Roberta, po co zabrał ze sobą Łukasza. Stwierdził, że "tak dla towarzystwa". I to jest najbardziej prawidłowa odpowiedź. Jest jeszcze jedno pytanie: Dlaczego Łukasz nie uciekł, kiedy zobaczył zwłoki? Odpowiedź jest prosta. Czego można wymagać od szesnastolatka, który uczestniczy w tak nieprawdopodobnym zdarzeniu? Świat Łukasza to był Wołomin gdzie mieszkał. Jego szkoła i dom. Raz w życiu był w Warszawie na dworcu. I to wszystko. A tu raptem znajduje się w sytuacji niewyobrażalnej, która spada na niego jak grom z jasnego nieba. Gdzie on ma uciekać? Nie ma pieniędzy. Nie wie, gdzie jest. Przecież my tu mamy do czynienia z dzieciakiem.

Mowa mecenas Orżewskiej jest długa i przejmująca. Kobieta broni Łukasza jak lew. Widać, że jest przejęta losem chłopaka.

- On strasznie się boi tego procesu. Kiedy jechał do sądu pierwszy raz, rozdał swoje rzeczy najbliższym, bo sądził, że już nie wróci do domu - twierdzi obrona. - Do sądu chodzi zawsze w tym samym ubraniu, którego nie zakłada nigdzie indziej, bo tak się boi, że będzie rozpoznany. Wysoki sądzie, to Łukasz powiedział tu całą prawdę, dlatego proszę o jego uniewinnienie.

Obrońcy nie przekonali sądu. Wyrok zapadł po myśli oskarżenia. Mecenas Orżewska już zapowiedziała apelację. Na razie jej klient nie trafi do więzienia. W uzasadnieniu do wyroku sąd nawet nie wspomniał o motywie tej zbrodni. Nawet gdybyśmy go poznali, czy to pomogłoby zrozumieć czyn Roberta K.?

Katarzyna Pastuszko

* W tekście wykorzystałam informacje z książki Liliany Śnieg-Czaplewskiej "Bex@" - korespondencja e-mailowa ze Zdzisławem Beksińskim.

Angora

Zobacz także