Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

Co z tą prawdą?

"Newsweek" to światowa marka. To symbol profesjonalnego dziennikarstwa i jako taki ten tytuł wchodził na nasz rynek. Całkiem niedawno, biorąc do ręki ten szacowny tygodnik, poczułam się oszukana. Skąd moje wątpliwości i rozczarowanie?

Na spotkaniu z Myrną Nazzour w Mogilnie byłam służbowo. Poszłam tylko na chwilę, żeby nagrać świadectwo mistyczki i zrobić kilka zdjęć. Zaraz potem wyjeżdżałam na urlop. Wróciłam po dwóch tygodniach i sięgnęłam po "Newsweek" (30/2012, 23-29.07.2012). Tytuł na okładce zapowiadał: Wiara i ekstaza: kto zarabia na uzdrowicielach. Na stronie 36 znalazłam artykuł zatytułowany Każdy będzie namaszczony. Tekst opatrzony był dużym, sięgającym na dwie strony zdjęciem. Najpierw zauważyłam na nim siebie: dokładnie tam, gdzie stałam z aparatem. A potem zwątpiłam. Bo zdjęcie w swej zasadniczej części przedstawia kroczącego z kropidłem kard. Józefa Glempa - a mnie wówczas z całą pewnością w hali w Mogilnie nie było. Uparłam się, żeby rozwiązać tę zagadkę. Zaczęłam szukać montażu.

Przypadek?

Na pierwszy rzut oka fotografia stanowi całość i budzi dość negatywne emocje. Wzniesione ręce, oczy przymknięte lub wpatrzone w sufit - nie wiadomo, czy to reakcja na wejście biskupa, czy jakiś stan uniesienia. Całość dobrze ilustruje stawianą w tekście tezę o "dzikim sacrum" i o ludziach, którzy liczyli na uzdrowienie, a się zawiedli, za to organizator zarobił.

Proszę jednak zasłonić prawą część zdjęcia. Widzimy biskupa i tłum wiernych, stojących spokojnie podczas nabożeństwa. Żadnych uniesień, żadnej ekstazy. Jedynie Myrna wschodnim zwyczajem kłania się lekko, czyniąc znak krzyża.

A teraz proszę zasłonić lewą część zdjęcia. Jest kilka modlących się kobiet, ale w sali panuje rozprężenie. Ktoś z tyłu na galerii wchodzi czy wychodzi, ktoś rozmawia, inny się śmieje. Widać, że nie jest to nabożeństwo.

Ale czytelnik nie widzi dwóch zdjęć - widzi jedną, dużą fotografię. Czy to przypadek? Mimo wrodzonej awersji do wszelkich teorii spiskowych, nie mogę nie zauważyć zachowanej na obu zdjęciach perspektywy, dokładnego przedłużenia barierek przy balkonach, połączenia wypadającego dokładnie na styku stron, i braku kolorów, co utrudnia wyłapanie montażu. Właściwie jedynym sygnałem, że coś tu nie gra, są trzy nazwiska autorów zdjęć, podane małym drukiem w rogu strony. Przypadek czy może ktoś włożył wiele pracy w to, żebyśmy się nabrali: że oto w Mogilnie odbyło się spotkanie naiwnych histeryków?

Niewygodne?

Zdjęcie z kard. Glempem zostało wykonane 14 lipca wieczorem podczas poświęcenia hali. Zdjęcie z modlącymi się kobietami mogło powstać krótko przed godz. 14.00. Uczestnicy spotkania byli wówczas po przerwie obiadowej i czekali na dalszą część konferencji. Wzniesione ręce nie są znakiem modlitewnego uniesienia - przed rozpoczęciem spotkania grał młodzieżowy zespół, więc niektórzy razem z młodymi poderwali się do pokazywania różnych gestów. Żadnej tajemnicy, żadnej ekstazy, żadnego "dzikiego sacrum". Czy skoro nic takiego się nie działo, trzeba było to wymyślić?

Mamy inne zdjęcie, wykonane podczas poświęcenia hali i Eucharystii. Po prawej stronie Myrny znajdują się te same osoby co na zdjęciu w "Newsweeku". Za to po lewej stronie mistyczki wyraźnie widać zupełnie inne osoby. Czy panowie w garniturach mniej pasowali do "newsweekowej" wizji Kościoła niż starsze panie w okularach?

Etyka?

Oczywiście to, co widzimy na stronach "Newsweeka", nie jest w zasadzie niczym szczególnym czy odosobnionym. Nie jest też postrzegane jako wyjątkowo karygodne. Zdarzają się przypadki dużo bardziej godne potępienia, manipulacja w fotografii ma wszak długą historię.

Już ok. roku 1860 powstało zdjęcie prezydenta Stanów Zjednoczonych, Abrahama Lincolna, na którym głowa prezydenta doklejona została do ciała lepiej zbudowanego polityka. Później Stalin, Mao Tse-tung i Hitler kazali wymazywać ze zdjęć tych, którzy wypadli z ich łask. W 1942 r. Mussolini nakazał wymazanie ze zdjęcia stajennego, który trzymał za uzdę jego konia - dzięki temu mógł wyglądać bardziej walecznie. W 1982 r. "National Geographic" przepraszał za to, że na jego okładce pojawiła się wyretuszowana fotografia ze ściśniętymi piramidami, które w rzeczywistości nie mogły zmieścić się w kadrze. W 2006 r. na stronach internetowych agencji Reutersa pojawiło się zdjęcie dymu, unoszącego się nad Bejrutem po ataku Izraela. Agencja szybko zdjęcie wycofała, gdy okazało się, że dym nad miastem został wyretuszowany tak, by wyglądał na ciemniejszy. W 2002 r. Brian Walski, fotograf gazety "Los Angeles Times", dla podniesienia dramatyzmu połączył dwa zdjęcia z inwazji na Irak. Kłamstwo wyszło na jaw i fotograf stracił pracę.

Przywykliśmy już do obrazów, na których poprawiana jest natura. Ale inna jest ranga wyszczuplonych ud aktorki, a inna - montowania reporterskiej fotografii. W "Newsweeku" zdjęcia są tylko zestawione obok siebie bez zachowania marginesu: nie mamy więc do czynienia wprost z fotomontażem, jak w opisanych wcześniej przykładach. Ale efekt ostateczny wprowadza w błąd. Świadomie? Nieświadomie? Pytania na temat etyczności tego zabiegu pozostają.

Konsekwencje?

Konsekwencje dla dziennikarzy za nieetyczne zachowania w zasadzie nie istnieją. Nawet jeśli dziennikarz świadomie okłamuje swoich odbiorców, niezwykle rzadko traci pracę. Rada Etyki Mediów zajmuje się opiniowaniem zachowań dziennikarzy, ale nie nakłada na nich żadnych dotkliwych sankcji. Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich może wprawdzie wymierzać kary, ale wśród nich przewiduje się upomnienie, naganę, zawieszenie w prawach członka bądź usunięcie ze stowarzyszenia. Dziennikarze mogą mówić wszystko, co zechcą. To z jednej strony jest gwarantem wolności mediów, z drugiej jednak daje furtkę do nadużyć. O tym, że z takimi nadużyciami się spotykamy, świadczyć może choćby spadające zaufanie do pracowników mediów - według badań, przeprowadzonych wiosną tego roku przez European Trusted Brands, dziennikarzom ufa już tylko 32 proc. Polaków.

Problem utraty wiarygodności jest bodaj najpoważniejszym problemem dziennikarzy. Wiarygodny jest ten, kto nie fałszuje ani nie podrabia treści informacji, czyje czyny są zgodne z deklaracjami, kto jest ekspertem i ma rzetelną wiedzę na temat, w którym zabiera głos, a jednocześnie pozostaje bezstronny. Dziennikarstwo, któremu odbiorcy przestają ufać, traci swój sens, a niewiarygodne źródło informacji kompromituje się i skazuje na śmierć cywilną.

Prawda, czyli co?

Jak rozpoznać, czy nadawca informacji jest wiarygodny, czy też grozi nam, że zostaniemy przez niego wprowadzeni w błąd? Wymieniłabym tu cztery podstawowe kryteria. Pierwszym z nich są kwalifikacje autora: czy jest ekspertem, czy ma doświadczenie i wiedzę na temat, w którym się wypowiada - czy może przekazuje plotki i powiela stereotypy? Drugim są źródła, z których korzysta - czy są odpowiednio bogate, wyczerpujące i obiektywne, czy raczej dopasowane do przyjętej tezy? Trzecim jest cel pisania - czy jest nim poszukiwanie prawdy i troska o dobro, czy chęć zaszkodzenia komuś albo taniego zdobycia popularności i pieniędzy? I wreszcie czwartym kryterium, wcale nie najmniej ważnym, będzie pytanie o to, czy już wcześniej na danym źródle się zawiedliśmy?

Przyznaję, że biorąc do ręki "Newsweek" i patrząc z lekką dezorientacją na zdjęcie, stanęłam przed trudnym dylematem. Bo przecież nie godzi się recenzować kolegów dziennikarzy. Bo nie godzi się oskarżać ich o złe intencje czy manipulację. Ale jest jeszcze kwestia sumienia. I jest świadomość, że nawet jako uczestniczka mogileńskiego spotkania i jako dziennikarka dałabym się nabrać - gdybym w małej postaci z końca sali nie rozpoznała siebie. I tylko lęk o to, żeby nasza dziennikarska wiarygodność nie ucierpiała jeszcze bardziej, sprawia, że piszę: to, co na pierwszy rzut oka wydaje się być jednym zdjęciem, jest dwoma fotografiami. I jako człowiek mówię z żalem: tak, czuję się oszukana.

Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że owo spotkanie fotografii na stronach "Newsweeka" było jedynie przypadkowe. I życzyć kolegom dziennikarzom, żeby podobne przypadki nie przydarzały im się nigdy w poważniejszych materiałach - tych, które dotyczą już nie jakiegoś małego, lokalnego wydarzenia, ale kształtują obraz świata w oczach tysięcy Czytelników.

Skan ze stron tygodnika "Newsweek" (30/2012, 23-29.07.2012). Na pierwszy rzut oka fotografia u góry stanowi całość. W rzeczywistości są to dwa odrębne zdjęcia.

Inne ujęcie, wykonane podczas uroczystości poświęcenia hali - w obiektywie fotografa, współpracującego z "PK"

Dr Monika Białkowska

Przewodnik Katolicki

Zobacz także