Gazeta podkreśla, że w całym 2011 r. - według szacunków, bo na dokładne dane wciąż czekamy - mogło się urodzić zaledwie 380 tys. dzieci. Rok wcześniej było 413 tys. urodzeń. Jak ocenia psycholog społeczny prof. Janusz Czapiński, młodzi najpewniej uwierzyli, że choć kryzys jeszcze do nas nie zapukał, to jednak nadejdzie. "Więc rezygnują z dzieci, bo dochodzą do wniosku, że nie będzie ich stać. Wielu z nich już na zawsze może zostać bez dzieci" - przewiduje. Prof. Czapiński mówi, że spadek urodzeń świadczy o tym, iż rządowe pomysły, które miały pomagać kobietom w godzeniu macierzyństwa z pracą, nie dają efektów. I jeżeli nic się nie zmieni, to odwrócenia tendencji nie doczekamy się przez dwie dekady. "W 2020 r. będzie już tylko 360 tys. 19-latków. Gdy te roczniki zaczną zakładać rodziny, za kolejne 8-12 lat liczba urodzeń może spaść poniżej 350 tys." - prorokuje. Większym optymistą jest socjolog prof. Tadeusz Popławski. Co prawda uważa, że spadek liczby urodzeń może być jeszcze głębszy - 320-340 tys. rocznie - ale tendencje odwrócą się dość szybko, za 4-5 lat. "W ciągu kilku lat zweryfikujemy nasze ambicje i zamiast starać się o kredyty hipoteczne, pogodzimy się z tym, że nie musimy mieszkać na własnym. Rodziny będą wynajmować mieszkania, wracać do rodziców. Gdy okrzepną w tych nowych warunkach, zaczną myśleć o dzieciach" - przekonuje. Według prof. Popławskiego jednym z motorów odwracających spadkowe tendencje będą imigranci ze Wschodu, np. z Ukrainy, Białorusi, Rosji. "Kryzys może ich kraje dotknąć mocniej niż nas, dlatego będą do nas coraz chętniej przyjeżdżać osiedlać się i zakładać rodziny" - stwierdza.