Zła wiadomość dla Terlikowskiego, dobra dla tzw. "apostatów"
Tomasz Terlikowski z "Frondy" łapki w "Rzeczpospolitej" zaciera, że Kościoła odejść się nie da, bo apostazja chrztu nie anuluje. "Dziki Kraj" ma dla niego złą informację. Nie musi anulować.
Nie anuluje dla Kościoła, ale dla kogoś, kto w kościelną doktrynę nie wierzy - nie ma to żadnego znaczenia.
Tutaj więc jest sytuacja w zasadzie dobra dla każdego - i Terlikowski się cieszy, i "apostata" - jak taką osobę nazywa Kościół - ma załatwione. Tzw. apostacie zależy na czym innym : na usunięciu swojego nazwiska z ksiąg kościelnych, z tego prostego powodu, że nie życzy sobie być członkiem organizacji, której nie popiera. W tym celu wcale nie musi dokonywać żadnego aktu apostazji wymaganego przez prawo kanoniczne, w tym odbywać słynnej rozmowy z proboszczem, na którą często może nie mieć po prostu ochoty.
Tak się bowiem składa, że "apostaty" broni prawo cywilne i Konstytucja RP. Które to akty - na szczęście - obowiązują też Kościół. Prawo kanoniczne natomiast "apostaty" nie obowiązuje. I jeśli "apostata", a w rzeczywistości zwykły obywatel, który nie chce mieć z Kościołem nic wspólnego, ma życzenie do niego nie przynależeć - to ma do tego prawo. A Kościół - obowiązek obywatela wypisać.
Utrzymywanie obywatela wbrew jego woli na liście będącej de facto listą członków organizacji religijnej stoi w sprzeczności z duchem art 53 Konstytucji RP. I , przede wszystkim, z "Ustawą o gwarancjach wolności sumienia i wyznania", która mówi expressis verbis, że "korzystając z wolności sumienia i wyznania obywatele mogą w szczególności: (...) należeć lub nie należeć do kościołów i innych związków wyznaniowych.
Owszem, faktu ochrzczenia "apostaty" przez rodziców się nie anuluje, bo machiny czasu nikt nie wynalazł. Nie ma to jednak znaczenia dla tego, kto nie wierzy, by katolickie obrzędy wywierały jakikolwiek skutek.
Chodzi o co innego. Jeśli Kościół używa list osób ochrzczonych bądź jakiejkolwiek innej bazy danych - bo lista osób ochrzczonych jest bazą danych - do szacowania liczby swoich członków (na przykład przy argumentacji, ile procent katolików żyje w Polsce) czy do czegokolwiek innego, obywatel ma prawo domagać się, by usunąć go z takiej bazy danych. Choćby na podstawie ustawy o ochronie danych osobowych. Bo nikt nie ma prawa wypowiadać się w imieniu kogoś, kto nie ma na to ochoty. Ani powoływać się na jego wsparcie, jak wtedy, gdy ksiądz Rydzyk utożsamił poparcie dla telewizji Trwam z faktem, że "w Polsce żyje 90 procent katolików". Przynależność do tych 90 procent nie jest obowiązkowa.
Tych, którzy mówią, że nie ma w Polsce przepisów mówiących wprost o tym w jaki sposób wystąpić z Kościoła na gruncie prawa świeckiego - a bp. Pieronek mówił kiedyś, ze Kościół nie jest organizacją, z której można wystąpić - informujemy, że z punktu widzenia prawa cywilnego jest organizacją. A osobę niewierzącą obowiązuje wyłącznie prawo świeckie i ma prawo postrzegać Kościół wyłącznie z punktu widzenia prawa świeckiego.
Zawsze odwołać się można do Art 3 ustawy o stosunku Państwa do Kościoła Katolickiego w Rzeczypospolitej Polskiej, która mówi, że "w sprawach odnoszących się do Kościoła, nie uregulowanych niniejszą ustawą, stosuje się powszechnie obowiązujące przepisy prawa, o ile nie są sprzeczne z wynikającymi z niej zasadami".
Poza tym pamiętać należy o art. 194 Kodeksu Karnego:
Kto ogranicza człowieka w przysługujących mu prawach ze względu na jego przynależność wyznaniową albo bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
I tyle w tym temacie.
ZSz