"Prostytucja małżeńska". Janusz Korwin-Mikke przegiął (znów)?
Ooops, I did it again... donkichotoidalny pan, który z muszką pod szyją prowadzi nas z powrotem do świata, w którym panować miałyby prawa dżungli przyzwyczaił nas to tez kontrowersyjnych. Ale tym razem chyba przesadził.
Przyczepił się pojęcia "prostytucji małżeńskiej". Uważa, że kobiety w tej sytuacji nie mają prawa skarżyć się na swój los.
"[...] dlaczego nie popatrzeć na to z innej strony?" - zastanawia się na swoim blogu. - "Przecież istnieje i męska prostytucja. Ilu mężczyzn sprzedaje się w taki sam sposób? Z kolegami dowcipkują, że różnica, między robieniem TEGO na boku, a w małżeństwie, to jak różnica między polowaniem, a świniobiciem. Wszelako, prawdziwej satysfakcji szukając u kochanek, w domu sprzedają się: robią TO z zaciśniętymi zębami - w zamian za opiekę nad dziećmi, a także prowadzenie domu...I nie ma mowy o wymówkach, że "Dziś mam migrenę". I jakoś nikt się tym nie przejmuje... Słusznie zresztą. Więc czemu przejmować się losem kobiet w takiej samej sytuacji?".
Zaiste, pełen empatii i wyrafinowania jest pan Janusz w muszce. Gdy podobne tezy głosi wuj Leon z Tłuszcza, siedząc w majtkach przed telewizorem, uważamy go za buraka i chama. Słusznie zresztą. Gdy jednak wypowiada je, używając nieco innego słownictwa, polityk o staroświeckim sznycie, pozujący na dżentelmena - mamy do czynienia już nie z burakiem i chamem, a z kontrowersyjnym, oryginalnym politykiem.