Kto chce ze mną lecieć?
Chwile grozy przeżyli pasażerowie brytyjskiego Boeinga, wracający z wakacji na Minorce. Przez 7 godzin samolot stał na lotnisku, a pilot naprawiał usterkę. Grozą powiało wtedy, gdy umorusany olejem stanął na środku poczekalni i zadał pasażerom zasadnicze pytanie...
- Usterkę naprawiłem, a teraz, kto chce lecieć ze mną do domu, niech podniesie rękę - tymi słowami spocony pilot zwrócił się do pasażerów. Prawie 300 osób z niedowierzaniem patrzyło na jego podwinięte rękawy i brudne ręce.
Kapitan wytłumaczył podróżnym, iż przyczyną awarii była wadliwie działająca sygnalizacja. Ostrzegała ona, że samolot jest w powietrzu, podczas gdy stał na ziemi. Dodał także, że pasażerowie, którzy zrezygnują z lotu, będą musieli na własną rękę wracać do domu.
13 osób odmówiło wejścia na pokład maszyny, niektóre z nich zanosiły się od płaczu. - W pewnym sensie zmuszono nas do podjęcia decyzji o życiu lub śmierci - powiedzieli dziennikarzom. Pasażerowie - jak dodali - nie powinni decydować tym, czy maszyna jest sprawna, czy też nie.
Właściciel samolotu, linie lotnicze My Travel, potwierdziły, iż zgodnie z procedurą wszelkie usterki powinny były być usunięte przez wykwalifikowanego mechanika. Ale w tym przypadku chodziło o jedną małą lampkę, a pilot wiedział, co robi. Po 2 godzinach lotu samolot wylądował na jednym z angielskich lotnisk.