Jak werbowano duchownych
Pozyskanie agenta księdza było łatwiejsze niż zdobycie TW w "Solidarności" - mówi były funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa, który w czasach PRL prowadził wielu tajnych współpracowników w sutannach.
Jak pisze "Gazeta Poznańska", urabianie duchownego na agenta było możliwe dzięki informacjom, które Służba Bezpieczeństwa otrzymywała z urzędów, sądów, a przede wszystkim z milicji. Do pozyskiwania agentów wśród duchowych stworzono odrębny, IV Departament w SB. Wszystkie informacje gromadzono w teczkach ewidencji operacyjnej na księdza (TEOK).
"Wyłapywało się wszelkie nieprawidłowości. To mogło być drobne wykroczenie, np. mandat, ale wystarczyło czasem przyłapanie po pijanemu, czy sygnał o spotkaniu księdza sam na sam z kobietą" - wyjaśnia były pracownik SB. "Bardzo przydawały się informacje o skłonnościach homoseksualnych lub malwersacjach kościelnych pieniędzy. Te ostatnie zresztą zwykle pochodziły od agentury wśród księży".
Duchowni byli zastraszani ujawnieniem informacji przełożonym. Czasem SB organizowała prowokacje, np. wysyłała młodemu wikaremu kobietę na wabia i aranżowała spotkanie w odludnym miejscu, gdzie czekał ukryty fotograf. "Zwykle nie trzeba było jednak straszyć" - mówi b. funkcjonariusz. "Miałem agentów, który donosili za załatwienie dobrych butów lub alkohol. Ale zdarzali się i tacy, którym trzeba było pomóc w zakupie samochodu".
"W kuriach opracowywano strategię oporu wobec nas" - opowiada dawny funkcjonariusz "czwórki". "Na przykład nie wypuszczano kleryków z seminariów w pojedynkę. Wiedzieli, że wtedy nie będziemy ich zatrzymywać na przesłuchanie. Często też wzywani na rozmowy księża zasypywali nas informacjami bez większego znaczenia. Zdarzali się tacy, którzy podejmowali dyskusje na tematy religijne. Próbowali nas nawracać. Z niektórymi się nawet zaprzyjaźniłem" - uśmiecha się mężczyzna.
Byli pracownicy SB z niechęcią przyznają, że znacznej części księży nie udawało im się pozyskać na współpracowników. "Byli nawet księża, którzy odważali się powiedzieć biskupowi, że zostali przyłapani z kobietą. Sporo ryzykowali, ale wiedzieli, że w ten sposób tracimy na nich haka" - mówi b. esbek.
Zamordowanie w 1984 r. ks. Jerzego Popiełuszki przez funkcjonariuszy SB gwałtownie osłabiło rozwój agentury wśród duchowieństwa. "Trudno to nazwać wrogością wobec nas. Wyczuwało się jednak ogromna niechęć. Coraz częściej zdarzały się uniki przed spotkaniem, opowiadanie o niczym" - wspomina esbek. "Nie można było normalnie pracować..."
W drugiej połowie lat 80. Departament IV przeprowadził sondaż wśród pracowników na temat pozyskiwania księży na agentów. Na podstawie jego wyników oceniono, że efekty pracy SB w strukturach kościelnych są mało zadowalające. Liczba TW wśród duchownych spadała.
INTERIA.PL/PAP