Afera o słonia, którego nie było
37 tys. zł domaga się polski myśliwy od organizatora polowania na słonie w Zimbabwe. Zarzuca mu, że nie sprawdził, czy na danym terenie słonie faktycznie są. To, że ktoś słonia tam nie spotkał, nie świadczy, że go tam nie było - stwierdził sąd i uznał żądanie za bezzasadne.
Waldemar I. walczył przed sądem o odszkodowanie tytułem zwrotu poniesionych wydatków. Jego zdaniem, właściciel firmy organizującej wyjazdy na zagraniczne polowania nie dotrzymał umowy, zabierając go w inny obwodu łowiecki.
Zdaniem myśliwego, organizator nie dochował należytej staranności organizując wyjazd i nie upewnił się, czy w obwodzie łowieckim znajdują się zwierzęta do upolowania; wyjazd nie zakończył się upolowaniem słonia trofealnego.
Sąd Rejonowy w Poznaniu, który rozpatrywał we wtorek sprawę uznał żądanie myśliwego za bezzasadne. Jak stwierdził, można przyjąć, że w miejscu, do którego pojechał Waldemar I. słonie były, tylko myśliwy ich nie spotkał.
"Fakt, że powód słonia nie spotkał w danym łowisku nie świadczy o tym, że słonia tam nie było. Nie zawsze jest tak, że jadąc do Afryki spotyka się takiego słonia, jakiego się oczekuje i myśliwy zawsze kończy sukcesem polowanie" - powiedział sędzia uzasadniając wyrok.
Jak dodał sąd, Waldemar I. nie był w stanie wykazać, że umowa na polowanie dotyczyła wyprawy do konkretnego obwodu łowieckiego. Myśliwy musi zapłacić ponad 2,4 tys. zł. tytułem zwrotu kosztów procesu. W trakcie ogłaszania wyroku na sali nie było ani myśliwego, ani przedstawicieli firmy organizującej wyjazdy.
Wyrok nie jest prawomocny.
INTERIA.PL/PAP