Wilk, czosnek i jutka na wigilii w tradycji Podkarpacia
Zapraszanie wilka na wigilię, uroczyste jedzenie jabłka i czosnku, przystrajanie jutki cebulą i owocami oraz wspólne wieczerze z sąsiadami - to niektóre zwyczaje wigilijne w tradycji ludowej Podkarpacia.
Według kierownika Muzeum Etnograficznego w Rzeszowie Damiana Drąga, czas wigilii - zwanej także pośnikiem - był w wierzeniu ówczesnych ludzi magiczny i związany z nadchodzącym rokiem. Obfitował w zwyczaje i obrzędy, które miały zapewnić w nadchodzącym roku pomyślność, zdrowie, urodzaj. Wśród tych zwyczajów, które dziś mogą budzić zdumienie, było zapraszanie na wieczerzę wilka z lasu. Drapieżniki z okolic Łańcuta, zapraszano np. na groch.
- Najczęściej przy spożywaniu grochu gospodarz albo stawiał na oknie w miseczce trochę grochu i wołał wilka na wieczerzę, albo pukano w okno i wołano: 'wilku, wilku z Kosiny przychodź na wiliję, jeśli nie przyjdziesz teraz, nie przychodź do roku'" - mówił Drąg.
Jak wyjaśnił, to zapraszanie zwierzęcia miało uchronić przez cały nadchodzący rok gospodarza i jego dom od szkód wyrządzonych przez dzikie zwierzęta.
Zapomnianym już dziś zwyczajem było obserwowanie w czasie wieczerzy wigilijnej cienia, jaki rzucał płomień świecy. Wróżono z niego, że kto nie widział swojego cienia lub był on niewyraźny, nie doczeka następnej wigilii.
Etnograf zauważył też, że w wielu domach nawet mimo pojawienia się już lamp naftowych, a później elektryczności, wigilie zawsze były spożywane w świetle ogniska czy paleniska. Wierzono bowiem, że kto będzie świecił lampą na Boże Narodzenie, to mu się zepsuje zboże i nie będzie miał urodzajnych zbiorów. Jego zdaniem, jest to nawiązanie do przedchrześcijańskich tradycji, związanych z kultem ognia.
Przed wieczerzą nie wypatrywano wówczas - tak popularnej dzisiaj - pierwszej gwiazdki. Wigilia zaczynała się od wejścia gospodarza, który wnosił jeden lub cztery snopy zboża różnych gatunków i ustawiał je w kątach izby. Dopiero gdy gospodarz zaprosił na wieczerzę, dzielono się opłatkiem maczanym w miodzie i jedzono równocześnie czosnek, często nawet w koszulce, czyli nie obrany. Zdaniem Drąga, tradycja ta żyje nadal w niektórych okolicach.
Ponadto na wigilii trzeba było zjeść także jabłko, które w niektórych domach zjadano bardzo uroczyście. Kojarzone było bowiem z symboliką stworzenia świata. Jak zauważył Drąg, jest taka teoria, że w czasach przed upowszechnieniem się opłatka, dzielono się właśnie jabłkiem.
Według najstarszej tradycji, sięgającej jeszcze średniowiecza kolacja wigilijna nie była podawana na stole, ale jedzono ją na stojąco, nabierając jedną łyżką ze wspólnej misy, ustawionej na środku izby na dzieży (naczyniu do przygotowywania ciasta). Gdy upowszechniły się wieczerze przy stole, w XIX stuleciu, zasiadano do niego boso. Uważano bowiem, że jest to tak ważna uroczystość, że buty mogłyby zszargać jej świętość. Aby zapewnić w przyszłym roku "żelazne zdrowie" swoim nogom, trzymano je na ułożonej pod stołem siekierze lub lemieszu.
Wśród potraw obecnych na kolacji wigilijnej powinno być wszystko to, co się rodzi w lesie, sadzie i na polu, czyli orzechy laskowe, miód, grzyby, warzywa, płody rolne. Był natomiast całkowity zakaz picia wody i podawania potraw pochodzących z wody, nie jadano zatem obowiązkowych dzisiaj ryb. Wierzono, że woda jest siedliskiem złych mocy, demonów, które mogą zagrażać człowiekowi.
Rolę popularnej dzisiaj choinki pełniła jutka lub podłaźniczka. Były to symbolizujące życie zielone gałązki jodły, świerku lub sosny, albo wierzchołki tych drzew, które wieszano u powały. Ozdabiano je cebulą, czosnkiem oraz owocami, orzechami i słodyczami. Kulisty kształt ówczesnych ozdób został - zdaniem etnografa - przeniesiony na dzisiejsze bombki, które wieszamy na choinkach.
W wielu miejscowościach Podkarpacia była także tradycja wzajemnego chodzenia do siebie na wigilie. Zapraszano sąsiadów, z którymi wspólnie jedzono potrawy wigilijne, a później wspólnie szło się do kolejnego domu, gdzie znowu spożywało się wieczerzę. Każdy niósł ze sobą własną łyżkę, której nie można było odłożyć ani upuścić, aby się krowy nie rozbiegały po pastwisku.
- I tak od domu do domu można było w ciągu jednego wieczoru zaliczyć trzy, cztery albo nawet pięć wieczerzy wigilijnych - dodał etnograf.
INTERIA.PL/PAP