Pogoda
Warszawa

Zmień miejscowość

Zlokalizuj mnie

Popularne miejscowości

  • Białystok, Lubelskie
  • Bielsko-Biała, Śląskie
  • Bydgoszcz, Kujawsko-Pomorskie
  • Gdańsk, Pomorskie
  • Gorzów Wlk., Lubuskie
  • Katowice, Śląskie
  • Kielce, Świętokrzyskie
  • Kraków, Małopolskie
  • Lublin, Lubelskie
  • Łódź, Łódzkie
  • Olsztyn, Warmińsko-Mazurskie
  • Opole, Opolskie
  • Poznań, Wielkopolskie
  • Rzeszów, Podkarpackie
  • Szczecin, Zachodnio-Pomorskie
  • Toruń, Kujawsko-Pomorskie
  • Warszawa, Mazowieckie
  • Wrocław, Dolnośląskie
  • Zakopane, Małopolskie
  • Zielona Góra, Lubuskie

"Tu nie ma dziecka"

Dla lekarzy to tylko wydalenie tkanek jaja płodowego. Jednak każda z 40 tys. kobiet w Polsce, które w ciągu ostatniego roku poroniły, powie, że straciła dziecko. Nie tkanki.

Wśród krwi i skrzepów Anna zauważyła kształt kilkutygodniowego dziecka: "Miało kolor pępowiny i przypominało mi te dzieci z obrazków w książkach przedstawiających rozwój płodu". Kiedy jednak pokazała je położnej, ta z obrzydzeniem zwróciła jej uwagę, żeby "w tym" już więcej "nie grzebała".

"Tkanki"

"Tu nie ma żadnego dziecka" - powiedział podniesionym głosem zirytowany lekarz, który przyjął ją w szpitalu. "Puste jajo" - to sformułowanie usłyszała jeszcze kilkakrotnie, choć nikt w szpitalu nie wyjaśnił jej, co to właściwie oznacza. Anna (35 lat, matka pięciorga zdrowych dzieci) przyjechała do szpitala nad ranem, z bólem podbrzusza i krwawieniem. Krwawiła już w domu. W szpitalu, przy lekarzu i położnej, poronienie stało się faktem. "Widziałam moje dziecko, ale wszyscy dookoła mówili, że to niemożliwe, aż w końcu im uwierzyłam" - wspomina. Po zabiegu wyłyżeczkowania ("zanim mnie uśpiono, widziałam, jak przygotowywane są narzędzia, moje nogi przywiązano do fotela ginekologicznego. Dlaczego musiałam być świadkiem tego wszystkiego?") położono ją na oddziale ginekologicznym. To znacznie lepiej niż w przypadku jej przyjaciółek: Aleksandry, która w czasie poronienia leżała w sali razem z kobietami w 9. miesiącu, oczekującymi na poród zdrowych dzieci, czy Natalii, która, gdy roniła, słyszała płacz noworodków dochodzący z sali obok.

Anna postanowiła, że chce pochować swoje dziecko. Gdzieś usłyszała, że to jest możliwe i od razu o swojej decyzji poinformowała personel. Zrobiła to podczas zabierania "materiału" do badania histopatologicznego. Lekarz tylko powtórzył, że "tu nie ma żadnego dziecka". Jednak jedna z położnych powiedziała jej potem: "Ma pani do tego prawo, nawet, jeśli tam nie ma dziecka". Krótka rozmowa z położną dodała jej sił. Zdecydowała się walczyć o to, żeby szpital, po badaniu histopatologicznym, zwrócił jej szczątki dziecka. Oczywiście nikt tego tak nie nazywał. To był "materiał", "tkanka macicy", którą normalnie się "utylizuje".

"Czułam się trochę jak wariatka, która domaga się pogrzebu "nieistniejącego" dziecka" - Anna drobiazgowo odtwarza tamte emocje. Z jednej strony była mowa o pochówku i możliwej zgodzie szpitala na wydanie "materiału", ale z drugiej wciąż słyszała, że "tam nie było dziecka". No więc, o jakim pochówku mówiono? Przede wszystkim jednak nikt nie potrafił jej dać żadnej wskazówki, co ma robić dalej. W szpitalu czuła się rozbita, dużo płakała. Nie przyszedł do niej ani psycholog, ani kapelan. Zresztą następnego dnia wróciła już do domu. Z punktu widzenia medycyny była zdrowa.

Walka

"W domu czułam ogromną pustkę. Ta pustka była we mnie: odpoczywałam w ogrodzie i myślałam o tym, że mojego dziecka już nie ma. Odruchowo dotykałam swojego brzucha, a on był pusty. Do obiadu sięgałam po surówkę dla siebie i myślałam, że już nie muszę jej jeść". Anna poszła do proboszcza swojej parafii porozmawiać o pogrzebie. Ksiądz nie spotkał się jeszcze z przypadkiem chowania tak maleńkiego dziecka nienarodzonego, ale zgodził się pod warunkiem załatwienia wszystkich spraw w Urzędzie Stanu Cywilnego. Pojechała do USC - "musimy mieć papiery ze szpitala" - usłyszała. "Tam nie było dziecka, jaką mamy wpisać wagę?" - powiedziano jej szpitalu. "Skoro nie było tam dziecka, to może dajmy spokój, jeszcze pomyślą, że jest pani wariatką" - poradził ksiądz.

To była ta chwila, kiedy Anna chciała zrezygnować. To było ponad jej siły, ponad siły kobiety, która kilka dni wcześniej straciła dziecko. Nie tkankę macicy, ale człowieka, któremu z mężem już nadali imię, które już miało czułe miejsce w myślach całej rodziny i przyjaciół, które już uczestniczyło w planach na następne wakacje.

"W wypisie masz napisane poronienie? Skoro było poronienie, to znaczy, że byłaś w ciąży. Jeśli byłaś w ciąży, to znaczy, że straciłaś dziecko" - słowa przyjaciółki znów postawiły Annę na nogi. Spędziły wieczór przed komputerem, czytając wszystko, co się dało, ze strony internetowej Stowarzyszenia Rodziców po Poronieniu. Anna dowiedziała się, że to szpital ma obowiązek - jeśli zgłosiła chęć pochówku - wydać jej tak zwane pisemne zgłoszenie urodzenia dziecka. Z tym powinna pójść do USC, gdzie otrzyma skrócony akt urodzenia dziecka z adnotacją, że urodziło się martwe. "Masz siły walczyć?" - pytała przyjaciółka. "Były chwile, że kompletnie ich nie miałam. Czułam tylko ogromny żal i przygnębienie. Ale wiedziałam, że muszę, że chcę to zrobić dla siebie i mojego dziecka. Przecież ono było, istniało naprawdę".

Odpowiedni druk, kartę urodzenia martwego dziecka, Anna dostała od znajomego położnika ze szpitala w małym miasteczku. Dziwił się, słuchając wielkomiejskiej opowieści, bo w jego szpitalu pacjentki otrzymują pełną informację i nie ma problemu z wypisaniem w dokumencie prawdopodobnej płci, rozmiaru i wagi dziecka. Ze zdobytym drukiem Anna poszła do "swojego" szpitala, w samym centrum pewnej polskiej metropolii. Lekarka była zupełnie niezorientowana, wyszła gdzieś, aby się skonsultować i wreszcie napisała to, co potrzeba. "Druk zaniosłam do USC. Moje dziecko miało imię i mogłam je pochować". Trzeba było jeszcze je odzyskać.

Pięć paluszków

Przedtem jednak był telefon z USC. "Kierownik musi zgłosić sprawę do prokuratora, doszło do przekłamania" - Anna usłyszała miły damski głos. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Okazało się, że urzędnicy nie mieli pojęcia o możliwości zastosowania procedury "uprawdopodobnienia płci". "Może podejrzewali mnie, że chcę wyłudzić pieniądze z ubezpieczenia? Nie wiem. Poryczałam się tej kobiecie w słuchawkę, powtarzałam, że tylko chcę pochować moje dziecko. Czy naprawdę muszę to wszystko znosić? Więcej nie zadzwoniła". Z pomocą przyszedł ksiądz proboszcz, który przyniósł broszurkę na temat pochówku dzieci poronionych i martwo urodzonych.

Był słoneczny poranek, kiedy Anna pojechała do szpitala odebrać swoje dziecko. Pogrzeb był zaplanowany na popołudnie. Znajomy ksiądz niespodziewanie postarał się o maleńką trumnę. Pani histopatolog, która wydawała to, co zostało przebadane po poronieniu, odlała formalinę ze słoika i przełożyła "materiał" do małego pojemniczka. "Niech pani popatrzy, to są tylko tkanki. O, z tego rozwinęłoby się łożysko. Ale dziecka tu nie ma, nie ma". Anna właściwie pogodziła się z tą myślą. Być może poroniła już w domu, zanim dotarła do szpitala, a może to było właśnie to "puste jajo", dziecko, które się z jakiegoś powodu nie rozwinęło. A jednak idąc do samochodu i ściskając pod pachą zawiniątko z pojemniczkiem, pomyślała: "To nasz jedyny spacer, córeczko".

W domu coś ją tknęło. Może nie był to zbyt mądry pomysł, ale postanowiła z mężem przyjrzeć się tym tkankom, które zbrązowiały od formaliny. Patrzyli zaskoczeni: wśród skrzepów i tkanek leżało dziecko. Miało niewiele ponad dwa centymetry. Anna wzięła je na rękę, mieściło się w dłoni. Widziała rączki, a każda miała po pięć paluszków. Nóżki były ledwo wykształcone, ale zupełnie rozpoznawalne. Nie mogła w to uwierzyć. Zrobiła zdjęcia, zadzwoniła do przyjaciół. "Nie mieściło mi się w głowie, jak lekarze mogli mi mówić, że nie ma dziecka? Miałam ochotę pójść do szpitala, pokazać wszystkim to zdjęcie i krzyczeć: To nie jest dziecko!?".

Podczas pogrzebu ogarnął ją spokój. Jej szóste dziecko jest teraz w niebie. Widziała je, miała w rękach. Dostało imię i ma swój grób.

Historia wydarzyła się naprawdę w jednym ze szpitali dużego miasta. Imię bohaterki zostało zmienione.

Prawa kobiety po poronieniu

1. Masz prawo do rejestracji dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego niezależnie od czasu zakończenia ciąży. Szpital wystawia tzw. pisemne zgłoszenie urodzenia dziecka, a w USC otrzymasz skrócony akt urodzenia dziecka z adnotacją, że urodziło się martwe.

2. Masz prawo do urlopu macierzyńskiego (lub zasiłku macierzyńskiego, jeśli przebywasz na urlopie wychowawczym). W przypadku narodzin martwego dziecka kobiecie przysługuje 8 tygodni urlopu. W pracy należy przedstawić skrócony odpis aktu urodzenia dziecka.

3. Masz prawo do pochowania dziecka, jego ciała lub szczątków, bez względu na czas zakończenia ciąży. Szpital wydaje wtedy kartę urodzenia martwego dziecka. Dokument ten potrzebny jest dla administracji cmentarza, aby pochować dziecko.

4. Masz prawo do uzyskania zasiłku pogrzebowego - bez względu na czas zakończenia ciąży. W ZUS-ie należy przedstawić dokumenty potwierdzające prawo do świadczeń oraz akt zgonu (w przypadku poronienia akt urodzenia wraz z adnotacją, że dziecko urodziło się martwe jest równocześnie aktem zgonu).

5. W szpitalu masz prawo do uzyskania wszelkich informacji.

6. Jak każdy pacjent, masz prawo do uzyskania pełnej dokumentacji medycznej.

Ze strony Stowarzyszenia Rodziców po Poronieniu: www.poronienie.pl

Natalia Budzyńska

Przewodnik Katolicki

Zobacz także