Rysa na ekranie
Publiczność odmawia udziału w ogłoszonym przez krytykę święcie polskiego kina. Powinna się zachwycać, tymczasem się nie zachwyca, a nawet nie chce kupić biletu. Straciła zaufanie do krytyków czy do filmów?
Tegoroczny festiwal w Gdyni zakończył się skandalem, ponieważ jury nagrodziło nie te tytuły, które powinno nagrodzić. Wyróżniło melodramat, pominęło dzieła prawdziwie artystyczne. Tak przynajmniej orzekło środowisko filmowe i część dziennikarzy obsługujących imprezę. Do krytyki werdyktu dołączyli się zresztą sami jurorzy, pozostaje więc tajemnicą, kto zdecydował, że główny laur dostała "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka. Rozpoczęła się debata, wciąż jeszcze niedokończona, w której nieustannie powtarza się pytanie: czy przyszłością polskiej kinematografii ma być autentyczna sztuka, czy produkcja komercyjna, tworzona z myślą o wielkiej widowni bez specjalnych wymagań? Jak wszystkie podobne dyskusje wszczynane w przeszłości, tak i ta prowadzi do nazbyt oczywistej konkluzji, że państwowy mecenas winien wspierać kino ambitne, poszukujące, nie interesować się zaś w ogóle komercją, która wyżywi się sama.
Zdzisław Pietrasik
Polityka