Klasztor z biznesplanem
Wiśnie po krzyżacku? Konfitura brewiarzowa albo anielska? A może sos szafarza ze śliwki i cebuli? Wbrew pozorom nie jest to wcale lista dań serwowanych przez XV -wieczną przydrożną karczmę, ale zaledwie niewielka część spośród specjałów oferowanych dziś przez benedyktynów z Tyńca.
"Benedyktyni byli zawsze dla społeczeństw, w których żyli, ostoją bezpieczeństwa i pokoju. Dzielili się po prostu własną tradycją, opartą na najwyższych wartościach i szacunku dla każdego człowieka. Oferowane Państwu "produkty benedyktyńskie" powstały właśnie z takim zamysłem" - czytamy na stronie internetowej tynieckich zakonników.
Do tego można jeszcze dorzucić wyjątkową jakość, z jakiej zawsze słynęły klasztorne produkty oraz otaczający je specyficzny, nieuchwytny nimb, który nieodmiennie od wieków tak bardzo pociąga ludzi ze świata zewnętrznego.
Placyd kusi żurkiem
Wszystko zaczęło się wraz z inwazją turystów, którzy od kilkunastu lat dosłownie szturmują bramy przepięknego tynieckiego opactwa.
- Musieliśmy zatroszczyć się o miejsce, w którym wierni i zwiedzający mogliby usiąść, odpocząć i coś zjeść. Taka gościnność ma u nas długą tradycję, bowiem przyjmowanie gości, wychodzenie naprzeciw ich oczekiwaniom, jest wpisane w regułę benedyktynów. W końcu jednak trzeba było pomyśleć o czymś większym - wyjaśnia ojciec Zygmunt Galoch z tynieckiego klasztoru.
Profesjonalną działalność gospodarczą opactwo rozpoczęło w styczniu ubiegłego roku, w kwietniu została otwarta przyklasztorna kawiarnia, a kilka miesięcy później doszła do tego jeszcze restauracja. Obie cieszą się wielkim powodzeniem wśród klasztornych gości. Trudno się jednak temu dziwić: polędwica wołowa furtiana z serem wędzonym, filet siostry Salomei z kaczki z kluskami zakonnymi, żurek św. Placyda z wędliną i serem białym - te nazwy pobudzają wyobraźnię i działają na podniebienie w niezwykle sugestywny sposób. Czyż można się zatem dziwić, że walory tutejszej kuchni docenili nawet tak uznani smakosze jak Piotr Bikont i Robert Makłowicz?
Wielu turystów i wiernych przyjeżdża jednak do Tyńca przede wszystkim po to, żeby zaopatrzyć swoją domową spiżarkę w klasztorne wiktuały.
- Nasze wyroby promujemy pod nazwą "produktów benedyktyńskich". Pomysł chwycił bardzo szybko. Zainteresowanie naszymi produktami jest tak duże, że nie dalibyśmy rady wszystkiego wytwarzać sami w przyklasztornym gospodarstwie. Współpracujemy zatem z wieloma starannie wybranymi firmami, które posiadają niezbędne certyfikaty oraz uprawnienia. Są to najczęściej niewielkie firmy rodzinne. I to jest nasz pomysł, który chcemy dzisiaj realizować i rozwijać - tłumaczy ojciec Zygmunt.
Sekret mnicha
Zakonnicy z Tyńca nie wydają pieniędzy na reklamę, wychodząc z założenia, że dobre produkty obronią się same i zawsze znajdą nabywców. Bo w zalewie bylejakości benedyktyńskie specjały wyróżniają się na naszym rynku oryginalnością, niepowtarzalnością, i dobrą jakością.
- To nie są takie produkty jak mleko czy chleb, które kupuje się codziennie, ale wyroby nabywane od czasu do czasu, dla spróbowania czegoś, co nawiązuje do tradycji. Na podobnej zasadzie w każdej polskiej rodzinie kultywowane są jakieś stare tradycje kulinarne, np. gloryfikuje się najlepszy na świecie babciny dżem. Także i nasze wyroby wytwarzane są według starych zakonnych receptur, ale ta tradycja jest ciągle żywa - stosujemy nowe przyprawy, nowe technologie wytwarzania - wyjaśnia ojciec Galoch.
Wszystkie benedyktyńskie produkty wykonywane są z naturalnych surowców, bez stosowania konserwantów czy sztucznych barwników i wszystkie pochodzą z czystych ekologicznie regionów Polski. Mają też jeszcze jeden atut: nie jest to produkcja masowa z wielkiej taśmy, ale wykonywana indywidualnie, " z sercem". I to się rzeczywiście czuje przy każdym kęsie, przy każdym łyku benedyktyńskich wiktuałów.
Ojciec Zygmunt przekonuje też, że choć klasztorne produkty kosztują nieco więcej, choćby ze względu na wyższe koszty procesu produkcji, to niezależnie od zasobności portfela, każdy znajdzie w Tyńcu coś dla siebie. Potwierdzeniem jego słów jest systematyczny wzrost sprzedaży zakonnych specjałów - średnio o 20 procent w skali miesiąca.
Benedyktyńska sieć
Marka "produkty benedyktyńskie" została już zastrzeżona przez tynieckich mnichów. Sukces całego pomysłu spowodował, że zakonnicy zaczęli myśleć o ekspansji na rynek ogólnopolski.
- Byliśmy zasypywani pytaniami, gdzie można kupić nasze produkty. Doszliśmy więc do wniosku, że warto otworzyć własne punkty sprzedaży w całej Polsce. Brak dostatecznych środków finansowych sprawił jednak, że musieliśmy zastanowić się nad inną formą naszej obecności na rynku - opowiada ojciec Galoch.
Najpierw benedyktyni nawiązali współpracę z delikatesami Alma i od jakiegoś czasu w sklepach tej sieci w kilku polskich miastach oferują swoje produkty. Na tym jednak tynieccy mnisi nie poprzestali. Zakonnicy uznali, że najlepszym remedium na brak kapitału będzie sięgnięcie po sprawdzoną metodę franchisingu - wykorzystanie kapitału innych partnerów, sprawdzonych, uczciwych, gotowych zainwestować w sklep z zakonnymi wiktuałami. W zamian tynieccy zakonnicy oferują szyld "produkty benedyktyńskie" i uznaną jakość swoich wyrobów.
Koszt franczyzy to jednorazowy zakup licencji oraz wyposażenia, które dostarcza przyklasztorna firma: systemu komputerowego zarządzającego całym projektem, a także mebli oraz wizualizacji zewnętrznej i wewnętrznej. Zakonnicy chcą bowiem, żeby wszystkie sklepy benedyktyńskiej sieci wyglądały identycznie, tak by klient identyfikował je i dobrze się w nich czuł. Mają to być dobrze zlokalizowane, niewielkie sklepy lub stoiska, o powierzchni ok. 30 m2, najlepiej małe biznesy rodzinne. Już za chwilę takie sklepy będą działały w Bielsku-Białej, Kazimierzu Dolnym, Skierniewicach i Radomiu. Do końca tego roku ma ich być co najmniej 50, docelowo zaś w całej Polsce powstanie 110 placówek franczyzowych oferujących "produkty benedyktyńskie".
- Będzie w nich można nabyć wszystkie nasze wyroby: konfitury, syropy, wędliny i sery, grzyby w zalewach, owoce suszone, herbatki owocowe, miody, wina i miody pitne, a nawet cukierki ziołowe i chleb. Wkrótce do sprzedaży mają także trafić najlepsze produkty innych europejskich klasztorów. Myślimy także o eksporcie naszych rodzimych benedyktyńskich specjałów - wylicza ojciec Zygmunt.
Globalizacja po benedyktyńsku
Tynieccy zakonnicy przez swoją działalność chcą też pośrednio zwiększyć zainteresowanie ich zakonem. Bo choć benedyktyni mają bardzo bogatą, liczącą prawie 1500 lat historię, a od prawie tysiąca lat są obecni w Polsce, to jednak wiedza na ich temat nie jest nadal zbyt powszechna. Mało kto wie chociażby o tym, że jest to jedyny zakon, który nie został założony w jakimś konkretnym celu. Do tej pory jedyne pytanie, jakie zadaje się benedyktyńskiemu nowicjuszowi przed złożeniem ślubów zakonnych, to czy prawdziwie szuka Boga. Ten brak "przydziału" sprawił, że benedyktyni mogli w ciągu wieków swobodnie podejmować te dzieła, które akurat były najbardziej w danych warunkach potrzebne. Uroda życia monastycznego na sposób benedyktyński polega więc także na tym, że klasztory posiadają swoją daleko idącą autonomię.
- Niemal każdy z naszych klasztorów słynie też z jakichś oryginalnych wyrobów. Staramy się nawiązać z nimi współpracę. Niedawno byłem w benedyktyńskim klasztorze w Hiszpanii na Montserrat, wcześniej w Pannonhalma na Węgrzech, skąd będziemy sprowadzać wino, herbaty oraz ocet winny. Z belgijskich klasztorów chcemy z kolei importować warzone tam piwo. W przyszłości planujemy uruchomić produkcję kosmetyków na bazie naturalnych składników. Myślimy też o rękodziele artystycznym, m.in. o wytwarzaniu naczyń sakralnych - wylicza ojciec Galoch.
Inne wspólnoty benedyktyńskie w Polsce także nie zamierzają zasypiać gruszek w popiele, np. w Lubiniu, słynącym od lat ze wspaniałej szkółki roślin ozdobnych, tamtejsi mnisi - wzorem tynieckich współbraci - przygotowują się do produkcji oryginalnej klasztornej nalewki ziołowej. Na razie są to jednak wszystko działania na własną rękę. Tymczasem na świecie zakony łączą się w prowadzeniu interesów, wspierają się w dystrybucji, marketingu i reklamie. W Polsce nie ma jeszcze takiej tradycji, ale tynieccy zakonnicy liczą, że w niedalekiej przyszłości i to się zmieni.
-Tymczasem jesteśmy młodą firmą, która stara się, póki co, zarobić na bieżące potrzeby, spłacić zaciągnięte długi i wywiązać się ze zobowiązań. Jak każdy, kto prowadzi działalność gospodarczą, także i my płacimy przecież podatki. Jeśli w końcu pojawią się zyski z działalności gospodarczej, to zgodnie z naszym statutem, będą one przeznaczone na bieżące potrzeby, a więc zarówno na utrzymanie i konserwację dużego obiektu zabytkowego, jakim jest nasz klasztor, jak i w perspektywie na cele związane z młodzieżą, edukacją i pomocą charytatywną - marzy ojciec Zygmunt.
Już dziś jednak widać, że mariaż tradycji z nowoczesnym zarządzaniem zaczyna przynosić dobre owoce. Czy okaże się trwałym sukcesem? Wszystko, jak zawsze, pozostaje w ręku Pana Boga?
Łukasz Kaźmierczak