Karmieni mediami
"Chcemy być sobą", powtarzamy słowa znanej piosenki. A często wzorem dla nas i naszych rodzin stają się "bohaterowie" podawani nam przez wszechobecną kulturę masową.
Świat widzimy takim, jakim pokazują nam go media. Warto więc zadać sobie pytanie, czy ten obraz świata, który dociera do naszych domów, jest prawdziwy?
- Z pewnością tak nie jest, bo większość mediów to media komercyjne, które zostały powołane nie po to, żeby wychowywać i mówić prawdę o rzeczywistości, tylko po to, żeby zarabiać pieniądze - stwierdza Grzegorz Górny, redaktor naczelny kwartalnika "Fronda". Tym bardziej trzeba więc mieć świadomość, co media nam podają.
Śmiech, przemoc i seks
To dzięki środkom masowego przekazu może istnieć kultura masowa. Tym terminem określa się bowiem typ kultury, której treści adresowane są do szerokiego kręgu odbiorców. Poprzez prasę, radio, telewizję, internet czy telefonię komórkową "producenci kultury" starają się dotrzeć ze swoimi "produktami" do jak największej liczby osób.
Żyjemy więc w świecie, w którym kultura masowa jest wszechobecna, a do największej grupy odbiorców w Polsce dociera wciąż jednak za pomocą telewizji. - Tak naprawdę wszyscy jesteśmy zanurzeni w kulturze masowej, chociażby poprzez estetykę miast, w których żyjemy czy poprzez zachowania i postawy ludzi - zauważa publicysta Bronisław Wildstein.
Twórcy kultury masowej zakładają, że proponowane przez nią treści muszą być zrozumiałe i atrakcyjne dla wszystkich. Za wszelką cenę starają się przykuć uwagę swoich odbiorców. Wciąż opracowuje się różne techniki skutecznego docierania do widzów, czytelników czy słuchaczy. Sprawdzoną receptą jest tu "śmiech, przemoc i seks".
- Trudno o dobre poczucie humoru, mediom łatwiej więc epatować scenami przemocy i seksu. To odwołanie się do tego, co jest najbardziej pierwotne w człowieku - podkreśla redaktor Grzegorz Górny. W taki sposób ukazywany jest w kulturze masowej również obraz rodziny.
Medialny tata wszech czasów
Na szczęście istnieją jednak wyjątki i zdarza nam się obejrzeć produkcję filmową na dobrym poziomie i przekazującą pozytywne treści. Świetnym przykładem jest tutaj nadawany także w Polsce amerykański serial "Bill Cosby Show". - Wymyślili go decydenci od polityki prorodzinnej. Chodziło o to, aby ukazać dobrą, czarnoskórą rodzinę i przełamać negatywne stereotypy na temat ludności afroamerykańskiej. Jednocześnie chciano pokazać tej społeczności wzór rodziny, do którego może ona aspirować - wyjaśnia Grzegorz Górny.
Przypomnijmy więc, co zobaczyli Amerykanie. Ojciec tej rodziny wykonuje prestiżowy, szanowany zawód, a razem z żoną mają pięcioro dzieci. Przez lata emitowania bijącego rekordy popularności serialu widzowie śledzili losy szczęśliwej, wielopokoleniowej i normalnie funkcjonującej w społeczeństwie rodziny.
- Głównego bohatera uznano wręcz za tatę wszech czasów w historii amerykańskiej telewizji. Myślę, że ten serial odniósł taki sukces, bo odwoływał się do pewnych rzeczywistych pragnień i oczekiwań ludzi - mówi naczelny "Frondy".
Zachwiane proporcje
Jednak zazwyczaj przeglądając media w pewnym momencie możemy dojść do wniosku, że rodzina jest najbardziej niebezpiecznym miejscem dla dziecka. - Ilość ukazywanej przemocy w rodzinie jest taka, że właściwie wydawałoby się, że należałoby dziecko chronić przed rodziną. Zabójstwa, pobicia, gwałty... W jakich proporcjach, do ukazywanych przez media, zdarza się to w rzeczywistości? - zastanawia się Bronisław Wildstein.
Niektórzy widzowie "karmią się" setkami scen przemocy dziennie, bowiem rekordziści, jak wynika z badań Katedry Psychologii Wychowawczej i Rodziny KUL, spędzają przed odbiornikiem telewizyjnym 60 godzin tygodniowo. Przeciętny Polak ogląda natomiast telewizję przez 30 godzin tygodniowo. Staje się ona dla niego jak gdyby drugą rzeczywistością.
Widzowie chcą jednak oglądać to, co zaskakuje, co wzbudza u nich emocje, tak jak widok maltretowanych dzieci. - Oczywiście, że należy pokazywać przemoc w rodzinie, ale należy też sobie stawiać pytanie, w jakich granicach? - dodaje Wildstein, były prezes zarządu Telewizji Polskiej.
Badaniami przedstawianych przez telewizję obrazów przemocy, w tym także obecnej w rodzinie, zajmuje się m.in. Katedra Psychologii Wychowawczej i Rodziny na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, której kierownikiem jest prof. Maria Braun-Gałkowska. - Według naszych obliczeń obrazy przemocy pojawiają się w pierwszym programie Telewizji Polskiej 395 razy na dobę, natomiast w TVN aż 1104.
Oczywiście nie wszystkie filmy "naładowane" są przemocą, ale wystarczy, że w ich trakcie pojawi się zwiastun filmu, który będzie nadawany po godzinie 23 - tłumaczy prof. Braun-Gałkowska, psycholog specjalizujący się w psychologii mediów i rodziny. - Te wszystkie obrazy wpływają na odbiorców, szczególnie na dzieci. Przyzwyczajamy się do tego, że przemoc jest powszechna i przestajemy się tym przejmować - wyjaśnia.
Druga rzeczywistość
Niektórzy widzowie "karmią się" setkami scen przemocy dziennie, bowiem rekordziści, jak wynika z badań Katedry Psychologii Wychowawczej i Rodziny KUL, spędzają przed odbiornikiem telewizyjnym 60 godzin tygodniowo. Przeciętny Polak ogląda natomiast telewizję przez 30 godzin tygodniowo. Staje się ona dla niego jak gdyby drugą rzeczywistością.
A musimy zdać sobie sprawę z tego, że telewizja ukazuje przejaskrawiony, wypaczony obraz świata. - Oprócz nadmiaru przemocy, obecny jest w niej także nadmierny luksus. Przyjrzyjmy się chociażby serialowym mieszkaniom, które są przeważnie dużo bogatsze niż będące w posiadaniu przeciętnych polskich rodzin - mówi prof. Braun-Gałkowska.
Z prowadzonych pod jej kierownictwem badań wynika, że program telewizyjny przesycony jest także erotyką. Sceny tego typu pokazywane są średnio w TVP1 12 razy na godzinę, a w TVN - 32. - Niektóre filmy kręci się w Stanach w dwóch wersjach. Te same sceny, na potrzeby rynku europejskiego, aktorzy odgrywają bez ubrań, bowiem w Ameryce jest silniejsza cenzura obyczajowa - wyjaśnia redaktor Grzegorz Górny.
Prorodzinna margaryna
W ten sposób rodzina wpatrując się w ekran domowego odbiornika, "chłonie" przekazywane jej przez media wzorce. - Problem polega na tym, że niegdyś telewizja nazywana była czwartym wychowawcą, po rodzinie, szkole i Kościele. Dzisiaj urosła do roli pierwszego wychowawcy. Uważam, że rodzice w pewien sposób "abdykowali" ze swoich funkcji wychowawczych i to puste miejsce zajęła telewizja - mówi redaktor naczelny "Frondy".
Specjaliści od reklam doskonale wiedzą, że muszą się skomunikować z najgłębszymi pragnieniami odbiorców i poznać ich rzeczywiste potrzeby, aby nastąpiło utożsamienie się z bohaterem przekazu. Dlatego w sektorze telewizyjnym rynek reklam, jeśli chodzi o stronę wizualną, jest najbardziej prorodzinny.
Jej wpływ doceniają twórcy reklam masowo wypełniając nimi telewizyjną ramówkę. - Może to nieprawdopodobne, ale pierwszy program Telewizji Polskiej emituje średnio 254 reklamy na dobę, a TVN 583 - podaje prof. Braun-Gałkowska.
Niektóre z nich mają pozytywny wpływ, także na kształtowanie wizerunku rodziny. - Jeden z publicystów napisał, że nikt w naszym kraju nie zrobił więcej dla polityki prorodzinnej niż margaryna Rama. To właśnie reklamówki margaryn, twarożków i innych produktów są pełne rodzinnego ciepła.
Dlaczego? Bo specjaliści od reklam doskonale wiedzą, że muszą się skomunikować z najgłębszymi pragnieniami odbiorców i poznać ich rzeczywiste potrzeby, aby nastąpiło utożsamienie się z bohaterem przekazu. Dlatego w sektorze telewizyjnym rynek reklam, jeśli chodzi o stronę wizualną, jest najbardziej prorodzinny - zauważa Grzegorz Górny.
W produkowanych dla telewizji serialach zdecydowanie trudniej doszukać się ciepłych rodzinnych obrazów. Wystarczy przypomnieć sobie tytuł dowolnego "tasiemca" i spróbować policzyć, ile w nim zdrad i rozwodów.
Przerwijmy błędne koło
Nie myślmy jednak, że jesteśmy bezradni wobec wszechobecnego wpływu kultury masowej i że nic nie możemy zrobić, bo media są "okropne". Nie pozwólmy, abyśmy my i nasi najbliżsi, czerpali wzorce funkcjonowania rodziny jedynie z mediów. Przecież sami możemy i powinniśmy je tworzyć.
Najbardziej przecież pociąga właśnie dobry przykład. Jeżeli jednak dorosły cały wolny czas poświęca na siedzenie przed telewizorem, to trudno, aby tłumaczył dziecku, że jest to niewłaściwe.
- Spędzanie czasu z mediami, a nie z bliskimi zmniejsza spójność rodziny. Z drugiej strony, jeśli nie ma w rodzinie więzi, to wszyscy jej członkowie uciekają do mediów - stwierdza prof. Braun-Gałkowska.
Jak więc przerwać to błędne koło? - Postarać muszą się obie strony. Nadawcy powinni ograniczać przekazywanie negatywnych treści, ale również bardziej promować wartości. Z kolei odbiorcy powinni ograniczać czas spędzany w internecie czy przed telewizorem, wybierając z bogatej oferty to, co jest naprawdę wartościowe. Powinniśmy też, zwłaszcza jako rodzice i wychowawcy, starać się uczyć dobrego korzystania z mediów, ale też alternatywnych sposobów spędzania czasu - proponuje psycholog.
Są jeszcze w Polsce i takie rodziny, w których rodzice dużo rozmawiają ze sobą i z dziećmi, głośno im czytają czy chodzą razem na spacery. I na nie ma wpływ kultura masowa, ale nie podmywa ona ich fundamentów.
Kamila Tobolska