Kampania oczami felietonistów Interii
Początkowo nic nie wskazywało na to, że kampania prezydencka zmieni polską politykę. Przerażającą nudę pierwszej tury błyskawicznie zastąpiła walka o przeżycie. Wzajemną wymianę ciosów dla użytkowników Interii komentowali felietoniści - Rafał Ziemkiewicz, Robert Walenciak i Konrad Piasecki.
Emocje kampanii wyborczej
Wiadomość, która zelektryzowała opinię publiczną gruchnęła w niedzielę, 17 maja. Wyniki badania exit polls dla wielu okazały się szokiem. Zwłaszcza, że jak odnotował Robert Walenciak "dwa ciosy - Dudy i Kukiza - okazały się nokautujące. A jak ktoś jest znokautowany i w szoku, to działa na oślep. Po omacku."
Jak czas pokazał, wedle tego przesłania często postępował ubiegający o reelekcję prezydent. Śledzący zawiłości kampanii wyborczej Rafał Ziemkiewicz bardzo szybko "złożył samokrytykę". "Te zapiski nie powinny się nazywać "odliczanie wyborcze" tylko kronika wypadków. Oczywiście wypadków PBK. Zgodnie z tzw. prawem Czarzastego ("w polityce jak nie idzie, to nie idzie") wszystko obraca się przeciwko niemu, nawet to, co było największą siłą urzędującego prezydenta - zainteresowanie mediów. Gdziekolwiek się pojawi, chodzą za nim krok w krok wszystkie możliwe kamery i, niestety, pokazują kolejną wtopę" - argumentował w swoim felietonie.
Konrad Piasecki przekonywał natomiast, że szok panuje w obu sztabach. Pisał, że Prawo i Sprawiedliwość zaskoczyła wygrana, o której - jak mówili naszemu felietoniście sztabowcy Andrzeja Dudy - nawet nie śnili. Platforma natomiast, że nie była w stanie otrząsnąć się po porażce. "Już od środy, czwartku wiedzieliśmy, że nie będzie świetnie, ale nie przypuszczaliśmy, że aż tak źle" - powtarzali ludzie Bronisława Komorowskiego.
"Gra pod publiczkę"
Komorowskim zamiast wymienić wyborczy sztab - który, jak cytował za ekspertami Robert Walenciak, zaważył na jego przegranej w pierwszej turze - "wymienił swoje poglądy na kukizowe, i ogłosił, że będzie za referendum w sprawie JOW-ów, czyli Jednomandatowych Okręgów Wyborczych". A owym "nieszczęsnym referendum" - jak określił go Rafał Ziemkiewicz - naprawdę sobie zaszkodził, podobnie jak "pośpiechem, z jakim ogłasza kolejne, coraz dalej idące działania, by je przepchnąć przez Senat jeszcze przed drugą turą. Tymczasem kolejni eksperci wyrokują, że jest ono niezgodne z konstytucją - o ile wiem, są jeszcze tacy, którzy nie zabrali w tej sprawie głosu, ale nie ma jak dotąd ani jednego, który by działania prezydenta uznał za właściwe. Niektórzy mówią wręcz, że zarządzenie referendum to delikt konstytucyjny, za który powinien PBK zostać postawiony przed Trybunałem Stanu. Jak nie idzie, to nie idzie..." - punktował Ziemkiewicz.
Bronisław Komorowski na zdjęciach z rodziną
"Trick" z inicjatywą prezydenta w sprawie JOW-ów Robert Walenciak sprowadził, do "gry pod publiczkę". "Myślę, że wpierw Polakom należy się długa dyskusja na temat jednomandatowych okręgów wyborczych, bo - w polskich warunkach - nie tylko nie zbliżyłyby one polityków do obywateli, ale zabetonowałyby polską scenę polityczną na zawsze. Mielibyśmy wybór między kandydatem PiS a kandydatem PO. Nieznanym, bo jeden poseł przypadałby na 70 tys. mieszkańców. Więc chyba o to kukizowcom nie chodzi... JOW-y, tak to rozumiem, to tylko narzędzie, by naprawić państwo. Odebrać je politykom, partiom, różnym sitwom, i oddać obywatelom. A jeżeli tak, to jak taki wyborca może wierzyć, że prezydent BK ma uczciwe zamiary? - wskazywał.
"Misio wkracza do Belwederu"
Konrad Piasecki zwrócił natomiast uwagę na debatę w senackiej komisji, która dyskutowała nad prezydenckim pomysłem referendalnym. "PO była oczywiście za ("co robić, skoro Bronisław w potrzebie" - usłyszałem od jednego z senatorów Platformy), a senatorowie PiS najpierw złożyli wniosek o odrzucenie pomysłu prezydenta, a potem - gdy to nie przeszło - zagłosowali przeciw niemu. Mając zresztą całkiem mocne argumenty w ręku, bo wielu prawników twierdzi, że referendum w wersji proponowanej przez prezydenta jest niezgodne z konstytucją" - pisał felietonista.
Piasecki potwierdził także informację o tym, że do kampanijnej rozgrywki intensywniej wkracza "słynny Misio", czyli minister Michał Kamiński. "Gdy wyjeżdżałem z Belwederu, Kamiński właśnie do niego wchodził. Głównym wejściem" - relacjonował felietonista.
"Pocałunek śmierci"
Po "strzale z referendum" pojawił się kolejny. Na scenę wkroczył Aleksander Kwaśniewski, który w świetle kamer obwieścił, że jego faworytem jest ubiegający się o reelekcję prezydent. Zdaniem Ziemkiewicza, "ten ruch wynika z wiary sfrustrowanego zaplecza PBK, i chyba jego samego, że przyczyną obsuwy nie było generalne rozminięcie się kotylionowej kampanii z odczuciami niewdzięcznego społeczeństwa, które wcale nie uważa, że żyje w "złotych czasach", ani żadna z licznych wad kandydata, ani nachalność propagandy jego medialnych agentów wpływu i presstytutek".
Andrzej Duda z rodziną w Łagiewnikach
Z jeszcze większym impetem do kampanijnej gry włączył się Tomasz Karolak. "To dla kampanii prezydenta chyba najlepszy z dotychczasowych nabytków - jako 44-latek na tle innych popierających PBK autorytetów wydaje się oseskiem. Złośliwi, oczywiście, wątpią, by śmiała decyzja wskoczenia do tonącej łajby miała ideowy charakter i wskazują na fakt, że jako szef prywatnego teatru jest Karolak całkowicie uzależniony od jałmużny państwowych spółek" - wskazywał Rafał Ziemkiewicz.
"Ale nie mam wrażenia, żeby sztab PBK wykorzystał go dobrze. Facet młody, lubiany, kojarzony z komediami, wygłaszał agresywne, propagandowe teksty o kłamstwach opozycji i jej mniemanym dybaniu na wolność. A po nim atak po tej samej linii, tylko mocniej, podjął kandydat do wczoraj nawołujący do Zgody. Złośliwi zauważyli, że po raz pierwszy PBK przemawiał bez kartki, i to przez kilkanaście minut. Jeszcze bardziej złośliwi - że akurat jazda po PiS zawsze była jedynym tematem, do którego kartki nie potrzebował"- podsumował.
Konrad Piasecki pisał natomiast, że ma wrażenie, iż w kampanii nastąpiło lekkie przesilenie. Ocenił, że dotąd defensywna, pełna chaosu i przypadkowości kampanijna dogrywka Bronisława Komorowskiego nabrała odrobiny wiatru w żagle. "Spot dziecięcy, kontrofensywa sztabu 'demaskującego' okołopisowskich współspacerowiczów prezydenta, mocniejsze zaangażowanie polityków Platformy - wyrównały nieco siłę przekazu obu sztabów. Ale wciąż mam poczucie, że to Andrzej Duda jest bardziej na fali" - podsumowywał.
"Komorowski był plastikowy, Duda wypadł słabo"
Decydującym momentem kampanii miała być telewizyjna debata. Ta - zdaniem Ziemkiewicza - nikogo ostatecznie do niczego nie przekonała. "Bronisław Komorowski był plastikowy, ustawiony, machał w wyuczony sposób rękami i tak bardzo starał się być energicznym i stanowczym, że wypadł chamowato, ciągle Dudzie przerywając i przekrzykując się z nim. Duda starał się być uprzejmy, nieagresywny i nieradykalny tak bardzo, że wypadł blado, dużo marniej niż na spotkaniach z wyborcami. Zabrakło mu refleksu, by wykorzystać nawet tak oczywistą wpadkę PBK, jak wypominanie mu wniosku o uznanie za niekonstytucyjną ustawy o SKOK; a prosiło się przypomnieć, że sam Komorowski ten wniosek jako prezydent podtrzymał, a Trybunał Konstytucyjny uznał za zasadny i przyjął" - punktował felietonista.
"Tematy, które przemilczeli"
Robert Walenciak wskazywał z kolei, że ważne jest nie tylko to, o czym dwaj kandydaci mówili, ale także to, jakie tematy przemilczeli. "A omijali, i to bardzo dokładnie, tematy które poruszyłyby wyborców lewicy. Ledwie wspomnieli o usługach publicznych, takich jak opieka zdrowotna, przedszkola, edukacja. Temat szans awansu społecznego dla nich nie istniał. Podobnie jak ruchów miejskich czy praw kobiet. Nic nie mówili o stosunkach Państwo-Kościół. Pominęli tematykę związaną z Polską Ludową. Komorowski wspominał o PRL jako kombatant, chwaląc się swoją opozycyjną przeszłością. Duda te czasy uznał za czarną dziurę. I tyle. Ja rozumiem ich wybór, ale też spodziewałem się, że w walce o wygraną, będą próbowali łowić wyborców także na odległych łowiskach" - argumentował.
Kto więcej zyskał?
Konrad Piasecki pisał natomiast, że patrzy na pierwszą debatę nie przez pryzmat tego, kto był lepszy, ale kto więcej zyskał. "Zwolennicy Andrzeja Dudy powiedzą, że ich kandydat zaprezentował się jako polityk grzeczny, spokojny, ułożony, nie łamiący konwencji i celnie punktujący rywala w sprawach społecznych. Fani Bronisława Komorowskiego orzekną, że prezydent był pełen woli walki, energetyczny, aktywny i lepszy w sprawach bezpieczeństwa" - relacjonował felietonista. I podsumował, iż w jego opinii, to urzędujący prezydent więcej "ugrał" podczas tych 80 minut, bo "przełamał stereotyp wypalonego, ospałego, rozleniwionego prezydenta, który po równi pochyłej zmierza ku wyborczej klęsce".
Kandydaci w krzywym zwierciadle
"Córka idiotka" jak dziadek z Wehrmachtu"
Największym echem - zwłaszcza w internecie - odbiła się jednak nie debata, ale wspólna wpadka Tomasza Lisa i Tomasza Karolaka, którzy w programie na żywo posługiwali się fałszywymi tłitami córki kandydata PiS, Kingi Dudy."Twierdzę, że Lis pojechał goebbelsem całkowicie świadomie i cynicznie. Oczywiście wiedział, że będzie musiał potem przeprosić i sprostować. Ale doskonale wie, jaka widownia ogląda jego program. Wbrew stereotypowi "młodego wykształconego", wyborcy PO (jest to zresztą widownia "dziedziczona" po rekordowo popularnym serialu, po którym przez długie lata i bodaj czy nadal ma Lis miejsce w ramówce - ściślej, jej najmniej "mobilna" część) te 1,5 do 3 milionów widzów Tomasza Lisa to głównie ludzie starsi, mieszkający na prowincji, z przewagą kobiet. Sprostowanie w żadnym innym medium niż TVP po prostu nie ma możliwości do nich dotrzeć" - podkreślał Rafał Ziemkiewicz.
"Słowem, "córka idiotka" na ostatniej prostej kampanii ma odegrać tą samą rolę, jaką legenda przypisuje "dziadkowi z Wehrmachtu". Z tą różnicą może, że jakkolwiek oceniać wykorzystanie tego faktu, dziadek Tuska rzeczywiście służył w Wehrmachcie (jak miliony Polaków z terenów wcielonych do Rzeszy), a Tusk rzeczywiście celowo ten fakt w swej rodzinnej historii ukrył, z tej samej przyczyny, dla której po wielu latach szczęśliwego pożycia w związku cywilnym uzupełniał na wybory ślub kościelny. (...) Jak widać, tonący chwyta się nie tyle brzydko, co wręcz po bandycku. Swą pewność, że akcja Lisa nie jest żadną "wpadką", tylko świadomym, goebbelsowskim "kłam, zawsze się coś przyklei", opieram na zachowaniu samego prezydenta Komorowskiego, który w podobny sposób posłużył się kłamstwem o rzekomym blokowaniu przez AD etatu na Uniwersytecie Jagiellońskim - skwitował felietonista.
"Metody jak ze stanu wojennego"
Także Konrad Piasecki pisał o występie Tomaszów - Karolaka i Lisa. Relacjonował, że po programie PiS mówi o metodach "jak ze stanu wojennego", żąda, by Karolak odszedł z komitetu honorowego BK i grzmi na rzetelność prowadzącego. "Rzeczywiście, uznanie, że nieprawdziwy profil córki Andrzeja Dudy jest dostarczycielem argumentów do potępiania kandydata, jest potężną wpadką. I choć jej kulisy nie są tak diaboliczne, jak to wielu się wydaje, wpadka wynikała z nieporozumienia i szybkości działań na zapleczu studia, a obaj panowie przeprosili na Twitterze - wrażenie pozostaje" - oceniał felietonista. Piasecki przyznał także, że w ogóle nie podoba mu się używanie jako argumentu w kampanii niemądrej wypowiedzi córki (nawet gdyby była prawdziwa). Zwracał uwagę na to, że dzieci nie odpowiadają za życiowe błędy rodziców, rodzice nie mogą być obciążani grzechami dzieci. "Takiej zasadzie hołduję w swej pracy i poza nią, i bardzo jestem do niej przywiązany" - oświadczył Konrad Piasecki.
W środę Polska żyła nieoczekiwaną propozycją prezydenta, żeby na emerytury można było przechodzić nie tylko mając 67 lat, ale też by mógł zrobić to ktoś, kto przepracował 40 lat. "Pomysł na kilometry zalatuje kiełbasą wyborczą i tak bardzo stoi w sprzeczności z tym, co rządzący tłumaczą od paru lat, że trudno uznać go za coś, co jest w stanie przekonać wyborców do prezydenta" - ocenił Piasecki.
Przedwyborczy szał uścisków
"Tuskowa reforma do kosza"
Robert Walenciak stwierdził natomiast, że najskuteczniejszym politykiem tej kampanii okazał się Jan Guz. "Bo decyzja Komorowskiego oznacza, że Tuskowa reforma o emeryturze od 67. roku życia trafia do kosza. Myk, i po niej!" - pisał. I zauważał, że gdy identyczne koncepcje (emerytura po 40 latach pracy) zgłaszał swego czasu SLD, rząd i Platforma pomijały to wyniosłym milczeniem. "Że to głupota i tak dalej. Gdy mówił o tym Andrzej Duda, to Ewa Kopacz wołała - a skąd na to pieniądze? Komu Andrzej Duda chce zabrać? A asystowała jej gromada dziennikarzy, machając jakimiś wyliczeniami. No to teraz niech wołają do Komorowskiego! Że wydaje. Nie wołają? Nie jestem zdziwiony" - przyznawał Walenciak.
"Żenua powinna mieć jakieś granice"
Na koniec krótka recenzja wizyty ubiegającego się o reelekcję prezydenta u Kuby Wojewódzkiego: "Sorry, żenua powinna mieć jakieś granice, a skoro ich nie ma - to ma granice moja wrażliwość. Nie mogłem zapomnieć, że ten człowiek, cokolwiek się teraz o nim w kampanii wyborczej dzień po dniu okazuje, dźwiga na sobie majestat głowy państwa. Ten majestat, jak sugerował, nie pozwalał mu się pospolitować w debacie z dziesięcioma kontrkandydatami do urzędu, mimo że za każdym z nim, nawet tymi szerzej nieznanymi i przez wielu lekceważonymi, stało co najmniej sto tysięcy obywateli, a często więcej. Teraz majestat usadził się jako spoko kolo u zawodowego pajaca i półgołej wodzianki (którą pono można rozebrać na swoim smarciaku, jeśli się zapłaci za specjalną aplikację) i dowcipkując o wypchanej kaczce obiecał młodzieży legalizację marihuany. A pajac udający małolata zaagitował, elo, ziomale, ja też chrzanię politykę, jak wy, i polityków wszystkich jak leci, ale głosujcie, kwa-fa, na Brąka, bo nie jest z PiS, a ja go, kwa-fa, dopilnuję, i siemka. Nisko, kwa-fa, tak zwane elity oceniają młode pokolenie" - puentuje Rafał Ziemkiewicz.