Bicie piany
Mamy sukces. Polska stała się piwnym mocarstwem, trzecim rynkiem Europy. Ale, jak to po piwie, kolos lekko chwieje się na nogach.
Nikt tak nie czekał na poprawę pogody jak piwowarzy. Piwo to trunek wyjątkowo zależny od aury. Im cieplej, pogodniej, a dni dłuższe, tym bardziej rośnie jego spożycie. A tu wiosna zaczęła się od bolesnej podwyżki podatku akcyzowego
- o 13,6 proc. - którą trzeba było uwzględnić przy kalkulacji cen. A ludzie zaczęli coraz bardziej liczyć się z pieniędzmi. Sprzedaż spadała w sposób niepokojący, a w kwietniu wręcz dramatyczny
- o prawie 27 proc. Maj był nieco lepszy, ale sytuacja jest bardzo niestabilna. Sporo w tym winy pogody. Kiedy nadchodził długi weekend, to jak na złość było zimno i deszczowo. Mało komu chciało się wybrać na grilla pod chmurką, by celebrować nasz nowy ukochany rytuał narodowy. A grill bez piwa - wiadomo - nieważny. Dopiero pod koniec czerwca, kiedy nadeszły pierwsze letnie upały, w browarach pojawiła się iskierka optymizmu. Lato to piwne żniwa - ok. 60 proc. wpływów pojawia się w tym okresie. Może więc nie będzie tak źle?
W ostatnich latach Polska stała się eldorado europejskiego przemysłu browarniczego. Kiedy w tradycyjnych krajach piwnych sprzedaż w najlepszym razie utrzymywała się na ustabilizowanym poziomie albo, jak w Niemczech, malała, u nas rosła jak na drożdżach. Konsekwentnie od 1993 r. W 2007 r. aż
o 12 proc., w ostatnim nieco mniej, bo tylko o 1,7 proc., ale zawsze. W ubiegłym roku polskie browary wyprodukowały
37 mln hektolitrów piwa, z czego sami wypiliśmy ok. 35,6 mln hl. Do tego doszła odrobina piwa z importu - ok. 250 tys. hl. Kochamy polskie marki, a te zagraniczne, które cenimy - np. Pilsner Urquell, Heineken, Carlsberg - warzymy w kraju. Mało tego, rośnie eksport piwa z Polski, bo rodacy wyjeżdżający do pracy w Anglii rozglądają się za krajowym trunkiem. Ten angielski wydaje im się jakiś taki za cienki. Nasze piwa są dużo mocniejsze, bo takie lubimy najbardziej.
Adam Grzeszak
Polityka