- Oni nigdy nam nie darują, że pracowałem dla polskich żołnierzy - mówi Basim (57 l.), dziadek Jannat., który jest tłumaczem pracującym dla naszego wojska stacjonującego w Iraku. Wie, co mówi, bandyci już raz porwali mu syna. Na szczęście udało się go odbić. - Bardzo chciałbym tu zostać, chociaż z częścią rodziny - wzdycha Basim. Jannat urodziła się z wadą serca. W Iraku groziła jej pewna śmierć. Kiedy polscy żołnierze dowiedzieli się o kłopotach wnuczki Basima, postanowili pomóc. Mała w ostatniej chwili trafiła do wrocławskiego szpitala. Czwartkowa operacja zakończyła się pełnym sukcesem. Niestety, po rehabilitacji cała rodzina będzie musiała wracać do Iraku. A tam codziennie giną dziesiątki cywilów, głównie tych pracujących na rzecz wojsk koalicyjnych, takich jak Basim. Rebelianci uważają ich za zdrajców i kolaborantów. Mordują całe rodziny nie oszczędzając dzieci. Basim jest mocno związany z Polską. Tu zrobił doktorat, w Warszawie urodził mu się syn. Od trzech lat jest w Iraku tłumaczem polskich żołnierzy. Naraża w ten sposób życie swoje i swojej 13-osobowej rodziny. - Byłem wojskowym za czasów Husajna, jestem naukowcem z doktoratem, a teraz pracuję jako tłumacz. To trzy powody, dla których jestem niewygodny dla terrorystów - mówi Irakijczyk. Basim ma żonę, sześciu synów i córkę. Jeden syn studiuje w Polsce. - Reszta mojej rodziny się ukrywa. Gdyby polskie władze wyraziły zgodę, wszyscy przyjechaliby tu choćby zaraz. Ale wiem, że to będzie trudne. Dlatego nawet nie marzę, że kiedyś razem tu zamieszkamy. Po chwili dodaje: - Jestem po dwóch zawałach, ciągle żyję w stresie. Chciałbym wreszcie odpocząć i dać rodzinie spokojne życie.