Wszyscy kibicujemy gonitwie prezydenta i premiera do samolotu, a warto zauważyć, że o ile gonitwa ta, nabierając już wcześniej wymiaru jednego wielkiego chłopackiego kopania się po łydkach, obecnie stała się już tak kuriozalna, że - drodzy Państwo - nic, tylko stać, przecierać oczy i zbierać z podłogi opadniętą szczękę. Namawiał premier, błagał prezydenta: Ekscelencjo, nie leć! Prezydent uparty. Sikorski chciał klękać, "nie leć" - błagał. Prezydent nic, ręka na rękę, mina twarda, nos w górę. Klich do RMF-u poszedł, nie wiedział, co powiedzieć, to wymyślił, że pilot chory. Prezydent nic. Nic, tylko "lecę" i "lecę". Spotkał się jeszcze przy poniedziałku premier z prezydentem, tłumaczył, gadał, argumentował. Prezydent "nie, nie i jeszcze raz nie". Uparł się i co mu zrobisz. Wbił sobie w głowę, że poleci i koniec, kropka. Nie ma dyskusji. No to chłopaki z Platformy poszli za śmietnik, zajarali szlugi i wymyślili najprostszy wał pod słońcem. - Ty, Donek, polecisz, a my tu naściemniamy Pałacowi, że poleci dzień po tobie, a potem, jak już polecisz i cię nie będzie, wtedy pokażemy figę. I powiemy, że samolotu nie damy. Dobre, nie? - uradzili. - Dobre - powiedział premier Donek, skiepował szluga, podciągnął kuse spodenki w kratę i poszedł się pakować. No i tak. Po godzinie dwudziestej rozdzwoniły się telefony. Bardzo zdenerwowany Michał Kamiński, nie bardzo wierząc chyba w to, co się dzieje, huczał trzęsącym się głosem, że żadne krzyki i płacze nie zatrzymają prezydenta w Warszawie. Teraz to już na ostre, drodzy Państwo. Już nie idzie o to, o co szło. Teraz chodzi już tylko o to, żeby pokazać. Żeby udowodnić. Żeby polecieć. Prezydent Lech leci czarterem w ślad za premierem Donkiem. Dobrze, że z samolotu nie można się wychylać, jak z pędzącego samochodu na filmach, i strzelać. A może szkoda. Niech to już sięgnie tam, gdzie wzrok nie sięga. Ziemowit Szczerek