"Bezcenny" - powieść przez wielu porównywana do "Kodu Leonarda da Vinci" - to sensacyjna historia i gotowy materiał na film. Spektakularne sceny w Tatrach, zamach na kolejkę na Kasprowy, pościg na zamarzniętym Bałtyku, tajemnicza, lustrzana sala na chorwackiej wyspie - łakomy kąsek dla filmowca, ale - jak podkreśla pisarz - na taki film nas po prostu nie stać. Czy na pewno? Ewelina Karpińska-Morek, INTERIA.PL: Prawa filmowe do "Bezcennego" wyceniono na milion dolarów. Dużo czy mało? Zygmunt Miłoszewski: - Myślę, że to przyzwoita kwota. Ja tak wyceniłem (śmiech). Jest to oczywiście żart, ponieważ książka jest tak naprawdę nieekranizowalna... Nie zgodzę się z panem! - Tam się za dużo dzieje, żeby sprostała temu polska kinematografia, a amerykańska ma tyle własnych historii przygodowych o dziełach sztuki i ich tajemnicach, że naprawdę nie potrzebuje sięgać po polskiego autora. Kwota jest podana zaporowo, żeby mieć spokój, i żeby polscy twórcy filmów do mnie nie dzwonili i nie mówili, że mają taki pomysł. A ktoś już dzwonił? - Dwóch się odezwało. Zapytałem grzecznie, czy dysponują kwotą miliona dolarów. Nie dysponowali, więc rozmowy szybko się zakończyły. Nie chcieli negocjować? - Ja nie chciałem. Oni bardzo chcieli. Wiem, że celowo osadził pan akcję w takich miejscach, żeby nakręcenie tych scen było przedsięwzięciem kosztownym. Tak bardzo pan nie chce, żeby książka została przełożona na język filmu? - Nie wiem, dlaczego miałoby mi na tym tak bardzo zależeć. Nie traktuję adaptacji filmowej jako najwyższego stopnia nobilitacji i uświęcenia dla autora. My, pisarze, nie mamy żadnych ograniczeń poza naszą wyobraźnią. Jesteśmy szczęśliwi, że nie mamy producenta, który mówi, na co nas stać, że nie musimy iść na kompromis z całą ekipą, ze stacją telewizyjną. Wszystko to, co wymyślimy, możemy zapisać, nie myśląc o tym, czy to się da sfilmować, czy nie. Ale "Bezcenny" to gotowy scenariusz. Odniosłam wrażenie, jakby książka była pisana pod ekranizację. Mamy przecież fantastyczne zaplecze - mówię o "scenografii naturalnej": jaskinie, góry, morze. Nakręcenie scen w tych miejscach nie jest poza polskim zasięgiem. Pojedyncze sceny w Stanach czy w Szwecji... Przecież to się da zrobić. - Każde pani zdanie to jest kolejne 5 mln złotych, a polskie filmy kosztują zaledwie po 6-7 mln. Książka zaczyna się od zamachu terrorystycznego na kolejkę na Kasprowy i myślę, że w połowie tej sekwencji wyczerpujemy budżet polskiego kina. Roma Gąsiorowska lub Ewa Kaim w roli dr Lorentz, Dorociński w roli Karola, Sonia Bohosiewicz jako Lisa i Pieczyński w roli emerytowanego komandosa. To są moje typy. A jakie są pana? - Pieczyński, znakomity aktor... Doskonały! - Nigdy nie myślę aktorami. Nie jestem pewien, czy Dorociński w roli Karola... Ta postać ma imię po Karolu Estreicherze, który odzyskiwał dzieła sztuki po wojnie. Ale również miałem przed oczami postać Karola Borowieckiego, i to nawet nie Karola Borowieckiego w wykonaniu Olbrychskiego, ale po prostu Borowieckiego z "Ziemi Obiecanej". Jestem człowiekiem literatury. Jak myślę o "Ziemi Obiecanej", to nie widzę Olbrychskiego i Pszoniaka, tylko swoje wyobrażenie tych postaci. Kto jest dzisiaj młodym Olbrychskim? Niestety, ci wszyscy potencjalni "młodzi Olbrychscy" przewijają się z ogromną częstotliwością przez seriale i mniejsze polskie produkcje. Sporo na tym tracą. Obsada w każdym kolejnym polskim filmie jest przecież niemal taka sama... - Amanta nie jest tak ciężko znaleźć. Bardziej by mi zależało na obsadzeniu w roli dr Lorentz jakiejś "kobiety z jajami"(dłuższa pauza, łyk kawy)... Kinga Ilgner! Obsadę w takim razie mamy. Wybierzmy reżysera. Czy jest w Polsce taki, który poradziłby sobie z przełożeniem pana powieści na język filmu? - Myślę że niejeden. Polscy filmowcy są superzdolni! Który konkretnie? - Teraz blisko współpracuję z Borysem Lankoszem, który robi "Ziarno prawdy". Gdyby powiedział: "Stary, zrobię wszystko, żeby sfilmować ‘Bezcennego’", to powiedziałbym "OK, pogadajmy".