W Egipcie zakazano już żółte kamizelki - nie wolno ich nosić, ani tym bardziej sprzedawać. Kolor żółty od jakiegoś czasu jest także w tym kraju kolorem protestu i buntu. Ruch "żółtych kamizelek" we Francji oponował wobec planów prezydenta Macrona podniesienia podatków, ale mógłby także w egipskim społeczeństwie obudzić ducha protestu. Tego przynajmniej obawiają się władze, które profilaktycznie wysłały na ulice więcej policjantów. Póki co składają oni wizyty firmom handlującym odzieżą ochronną, czyli także żółtymi kamizelkami, jakie zazwyczaj noszą robotnicy drogowi. Policjanci wzywają firmy, by wstrzymały sprzedaż tego towaru - jak sprzedawcy z Kairu i Aleksandrii relacjonowali stacji Al Dżazira. - Kiedy pytaliśmy, dlaczego nie wolno ich sprzedawać, odpowiedzieli, że jest to rozkaz. Jeden ze sprzedawców uważa, że rząd po paryskich demonstracjach jawnie boi się odrodzenia protestów z roku 2011 - mówili. Francja się zmieniła W prasie arabskiej protesty "żółtych kamizelek" śledzone są z dużą uwagą. Co prawda Francuzi ograniczają się do żądań socjalnych - zauważa wychodząca w Londynie "Al-Araby al-jadeed". Liberalna gazeta wyraźnie sympatyzuje z francuskimi demonstrantami, ale wobec impetu tych protestów stwierdza: "Francja się zmieniła, a reszta Europy mogłaby pójść za nią". Egipskie władze z jednego powodu szczególnie zaniepokojone są protestami we Francji - podkreśla egipski politolog Ammar Ali Hasaan w rozmowie z Deutsche Welle. Obydwa ruchy: "żółtych kamizelek" we Francji i egipska wiosna 2011, narodziły się poza tradycyjnymi politycznymi organizacjami. Ali Hassan dostrzega jeszcze inne zbieżności: obydwa ruchy nie mają ustalonego przywództwa i obydwa wysuwały najpierw socjalne i polityczne żądania, by potem pójść jeszcze dalej i domagać się np. dymisji prezydenta Mubaraka w roku 2011 i Macrona w 2018. Obydwa protesty zaczęły się pokojowo, by potem przekształcić się w zamieszki. W odwrotną stronę także francuskie protesty jawią się jak reminiscencja arabskiej wiosny 2011. "Naród chce obalenia rządu" - tak brzmi napisane po arabsku graffiti na jednym z domów w Paryżu. Pod tym właśnie hasłem w roku 2011 wyszli na ulice demonstranci w różnych krajach arabskich. Rola Bractwa Muzułmańskiego Egipska gazeta "Al-Masry al-youm" idzie wręcz krok dalej. Uważa, że za francuskimi protestami kryje się w ruch Bractwa Muzułmańskiego, który w Egipcie uznany został za organizację terrorystyczną. Bractwo Muzułmańskie, jak twierdzi gazeta, chciałoby sprowokować europejską wiosnę na wzór arabskiej wiosny 2011. Faktycznie członkowie tego Bractwa nie byli bezczynni - podkreśla politolog Ali Hassan. Próbowali oni zainspirować Egipcjan do protestów, dając im za wzór francuskich demonstrantów. Chodziło im przede wszystkim o coraz droższe życie w Egipcie. Próba ta spełzła na niczym, ale pokazuje ona, jak blisko splecione są ze sobą socjalne i polityczne kwestie. Rok 2011 udowodnił już, że postulaty socjalne mogą w mgnieniu oka przekształcić się w radykalną polityczną agendę. Protesty w Tunezji, Jordanii i Iraku Tego kroku dokonali już demonstranci w Tunezji. Nie mieli na sobie żółtych kamizelek, tylko czerwone kurtki, ale w połowie mijającego tygodnia wezwali do manifestacji w Tunisie. Ich protest skierowany jest przeciwko rosnącym cenom, ale nie tylko. Oburzeni są także bezrobociem, korupcją i nieudolnością władz. - Jesteśmy grupą młodych Tunezyjczyków protestujących przeciwko brakowi wiarygodności i pomysłowości wśród klasy politycznej - wyjaśnił jeden z młodych demonstrantów dziennikarzom "Sky News Arabyia". Także Basra w południowym Iraku od miesięcy jest już miejscem wciąż odradzających się, społecznych protestów. Demonstranci od kilku dni zakładają żółte kamizelki i podobnie jak Tunezyjczycy protestują przeciwko korupcji i coraz gorszym warunkom życia w mieście oraz domagają się lepszych możliwości pracy. Także w Jordanii doszło już do protestów. Żądania arabskich demonstrantów są może podobne do francuskich - przyznaje politolog Ali Hassan. Inna jest jednak reakcja władz. Pomimo brutalności, z jaką na protesty reagowała francuska policja, nikt tam nie strzelał do ludzi, nikt nikogo nie zabił. Zatrzymane osoby znów zwolniono, nikogo nie przetrzymywano w areszcie dłużej bez procesu i nikt nie siedzi tam bez wyroku miesiącami czy latami w więzieniu. Francuski rząd także szybko szukał porozumienia z demonstrantami, natomiast arabskie władze są aroganckie i brutalne - wyjaśnia egipski politolog. Redakcja Polska Deutsche Welle