W styczniu tego roku szeregowy US Army Jeremy Hinzman, korzystając z kilkudniowej przepustki, spakował najpotrzebniejsze rzeczy do swojego forda i razem z żoną Nga Nguyen i synem Liamem opuścili skromny dom w Północnej Karolinie. Oficjalnie mieli spędzić kilka dni nad pobliskim jeziorem, nacieszyć się sobą zanim Jeremy wyruszy w długą drogę do Iraku. O prawdziwym celu ich podróży nie wiedzieli nawet najbliżsi. Dopiero w telefonie z Toronto Jeremy przyznał się rodzicom, że właśnie złożył w kanadyjskim urzędzie imigracyjnym prośbę o nadanie mu statusu uchodźcy. - Żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej - mówi teraz o swoim czynie Hinzman. A jego adwokat Jeffry House (który mieszka w Kanadzie, odkąd 30 lat temu uciekł z USA w obawie przed poborem na wojnę w Wietnamie) dodaje, że jeśli podanie jego klienta zostanie rozpatrzone pozytywnie, kraj klonowego liścia może zalać fala amerykańskich poborowych, którym nie uśmiecha się wyjazd na wojnę do Iraku. Wolność za kratami Sierżant sztabowy Camilo Mejia miał mniej szczęścia, niż Jeremy Hinzman. Nikaraguańczyk cieszył się świetną opinią wśród amerykańskich przełożonych, aż do czasu, gdy jego oddział wpadł w zasadzkę w mieście Ramadi, na zachód od Bagdadu. Na jego oczach czterech marines zostało rozszarpanych odłamkami granatu, a widok irackich cywilów przeciętych na pół serią z ckm-u ostatecznie pozbawił Mejię wiary w sens irackiej kampanii. Gdy w październiku 2003 roku wylądował w USA na 2-tygodniowej przepustce, nie miał wątpliwości, że jego noga nigdy więcej nie postanie na irackiej ziemi. Po czterech miesiącach spędzonych w ukryciu, Mejia oddał się w ręce żandarmerii. Wojskowy sąd odrzucił jego starania o nadanie statusu obdżektora, czyli osoby odmawiającej pełnienia służby wojskowej z powodu wyznawanych poglądów lub przekonań religijnych, i skazał na rok więzienia oraz degradację do stopnia szeregowca. - Siedzę za kratami, ale jestem wolnym człowiekiem. Nie mam żadnych wątpliwości, że postąpiłem właściwie - z przekonaniem podkreśla Nikaraguańczyk. Tego samego zdania są liczni fani Mejii, którzy zorganizowali kampanię poparcia dla pierwszego żołnierza amerykańskiej armii, skazanego za dezercję z Iraku. Pacyfiści z karabinem O losach Mejii, Hinzmana i im podobnych nie słyszymy w codziennych doniesieniach z irackiej wojny. Władze USA uważają, że informacje o przypadkach dezercji wpłynęłyby negatywnie na morale armii, a media w przeważającej większości przyjęły taką argumentację za słuszną. Jednak, według niezależnych źródeł, tylko w ciągu ostatnich 12 miesięcy wśród 130 tysięcy marine służących w Iraku, aż 600 zdecydowało się na samowolkę. - Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego, media na siłę szukają sensacji - bagatelizował kapitan Patrick O'Rourke, gdy kilku jego podwładnych odmówiło wyjazdu do Iraku. Dezerterami powodują różne motywacje. Przeważnie to młodzi, pełni sił witalnych ludzie, którzy za późno uświadomili sobie, że nie chcą umierać za "wolny i demokratyczny Irak". Wielu z nich właśnie nad Zatoką Perską odkrywa u siebie przekonania pacyfistyczne i w przeciągu kilku tygodni nabiera obrzydzenia do wszelkiego rodzaju broni. Zdarzają się też tak niecodzienne historie, jak przypadek Wassefa Ali Hassouna... Z dezertera męczennik Libański kapral, pracujący jako tłumacz w amerykańskiej armii przeżył szok, gdy na jego oczach zginął służący z nim kolega. Od tego momentu Hassoun postanowił zrobić wszystko, żeby wydostać się z irackiego piekła. W rolę wybawców mieli się wcielić Irakijczycy pracujący w amerykańskiej bazie. Jednak ci, zamiast przerzucić Wassefa do rodzinnego Libanu, sprzedali go terrorystom. Gdy 27 czerwca tego roku telewizja Al-Dżazira wyemitowała film, na którym zamaskowani mężczyźni grożą Libańczykowi ścięciem, Wassef z dezertera momentalnie zmienił się w męczennika, a jego niesubordynacja poszła w niepamięć. Do czasu... Gdy po kilku tygodniach Wassef w tajemniczych okolicznościach odnalazł się w amerykańskiej ambasadzie w Bejrucie, natychmiast zajęli się nim wojskowi. Obecnie toczy się śledztwo wyjaśniające okoliczności zaginięcia Libańczyka. Armia nie zapomina o zdrajcach. Dlaczego? Dlaczego amerykańscy żołnierze decydują się na tak desperacki krok, jakim jest dezercja? Odpowiedzi można szukać choćby na stronach internetowych wspomnianych wyżej Jeremy Hinzmana, czy Camilo Mejii. "Nie chcę zabijać w imię pełnych portfeli ludzi, którzy stoją u władzy" - pisze Hinzman, który w Kanadzie stał się gwiazdą antywojennych wieców. A Mejia, uznany przez pacyfistów za swojego guru, dodaje, że dopiero w Iraku można zrozumieć, jak nisko we współczesnym świecie ceni się ludzkie życie. Niestety ich głos ginie w zalewie wojennej retoryki, jaką codziennie serwuje nam prezydent George W. Bush i przedstawiciele jego administracji. A w Iraku zginęło już ponad tysiąc Amerykanów. I niemal codziennie giną kolejni... Zobacz także: IRAK - raport specjalny