Do trzęsienia o sile - według różnych źródeł - od 8,2 do 8,5 stopnia w skali Richtera doszło w pobliżu Sumatry, niedaleko miejsca, w którym znajdowało się epicentrum wstrząsów z 26 grudnia ubiegłego roku. Jak na ironię, znów stało się to w drugi dzień świąt. Tuż po trzęsieniu amerykańskie centrum ostrzegania o fali tsunami na Hawajach poradziło zarządzić ewakuację ludzi z terenów nadbrzeżnych w promieniu tysiąca kilometrów od epicentrum. Niebezpieczeństwo dotyczyło według Amerykanów gównie Indonezji, Tajlandii i Sri Lanki. W zagrożonym rejonie wszczęto alarm i rozpoczęto masowe ewakuacje. Odbywało się to sprawnie, bo po poprzednim kataklizmie większość państw Azji Południowo - Wschodniej wdrożyło procedury ostrzegania o tsunami. Wkrótce jednak zaczęły docierać uspokajające informacje. W Tajlandii odwołano nakaz ewakuacji i stwierdzono, że niebezpieczeństwo tsunami minęło. Także w Indonezji i na Sri Lance ogłoszono już, że fala tsunami najprawdopodobniej nie dotrze do wybrzeży tych krajów. W wyniku wstrząsów są natomiast spore straty na indonezyjskiej wyspie Nias, gdzie zginęło kilkadziesiąt osób, a zniszczeniu uległo do 75 procent domów. Liczba ofiar może być tam większa, gdyż wielu ludzi mogło zostać uwięzionych w zniszczonych budynkach. Sejsmolodzy od kilku tygodni ostrzegali przed powtórką z trzęsienia ziemi z grudnia. Obserwowano bowiem rosnące naprężenia płyt tektonicznych. W sobotę minęły dokładnie trzy miesiące od katastrofalnego trzęsienia ziemi o sile 9 stopni w skali Richtera i spowodowanej przez nie fali tsunami, w wyniku których w basenie Oceanu Indyjskiego śmierć poniosło około 180 tys., a zaginęło ponad 100 tys. osób.