Prokurator Dieter Inhofer, kierujący śledztwem, przyznał jednak, że nie wiadomo na razie, czy właśnie to było powodem, dla którego kobieta wbiegła na oddział ginekologii i zastrzeliła pielęgniarza. Agencja dpa pisze, że kobieta żyła w separacji z mężem i spierała się z nim o prawo do opieki nad pięcioletnim synem. W niedzielę wieczorem zastrzeliła męża, gdy ten przyszedł odebrać syna, który weekend spędził z matką. Syn również nie żyje, ale nie ustalono jeszcze, co było przyczyną śmierci. Nie wyklucza się, że chłopiec zginął w wyniku spowodowanej przez kobietę eksplozji i pożaru w mieszkaniu. Po zastrzeleniu męża kobieta, uzbrojona z małokalibrowy pistolet i nóż, pobiegła do pobliskiego szpitala i zabiła 56-letniego pielęgniarza oraz raniła 18 osób. Obdukcja pielęgniarza wykazała rany kłute i rany postrzałowe głowy. Przedstawiciele prokuratury poinformowali, że kobieta miała zezwolenie na pistolet, jako członkini koła strzeleckiego. Policja podkreśla, że funkcjonariusze, którzy ją zastrzelili, gdy otworzyła do nich ogień, działali w obronie własnej, a zarazem zapobiegli zapewne jeszcze większej tragedii. Ustalono, że kobieta wtargnęła do szpitala, mając ze sobą 300 sztuk amunicji