Okoliczności absurdalnego zdarzenia z niedzieli przybliża lokalny serwis "Bloomingtonian". Policjanci odebrali zgłoszenie o mężczyźnie, który po północy stał na środku ulicy i krzyczał o rzekomej kradzieży. Gdy funkcjonariusze przybyli na miejsce okazało się, że auto podejrzewanego mężczyzny stoi w płomieniach. "Po kilku minutach objęły one całą powierzchnię samochodu, dochodziło do niewielkich wybuchów" - relacjonowali dziennikarze. Na miejscu zdarzenia zgromadził się tłum gapiów, ale funkcjonariusze polecili, by dla własnego bezpieczeństwa wrócili do swoich domów. Pożar ostatecznie ugasiła wezwana na miejsce straż pożarna. Właściciel podpalił auto. "Pomyślał, że nie będzie czego kraść" Do podpalenia auta przyznał się... jego właściciel. Tłumaczył policjantom, że zrobił to, by przechytrzyć złodziei. Według mężczyzny, do jego samochodu włamywano się wielokrotnie. "Pomyślał, że jeśli go spalli, to nie będzie już czego kraść. Funkcjonariuszom miał powiedzieć też: Miałem nadzieję, że eksplozje będą większe" - przekazał "Bloomingtonian". Chwilę później policjanci zakuli 26-latka w kajdanki i przewieźli na komisariat. Mężczyzna odpowie nie tylko za podpalenie - funkcjonariusze znaleźli przy nim nielegalne substancje.