W poniedziałek rzecznik filipińskiej straży przybrzeżnej ujawnił, że Filipiny i USA przygotowują wspólne patrole na wodach strategicznego i bogatego w zasoby Morza Południowochińskiego. To tylko jedna z serii wiadomości świadczących o wyraźnej zmianie kursu w polityce zagranicznej Filipin. Azjatycki kraj wraca do bliskiej współpracy ze Stanami Zjednoczonymi w obawie o swoje terytoria morskie, które Pekin traktuje jak własne. Na początku lutego administracja nowego prezydenta Filipin, Ferdinanda Marcosa Jr., zawarła z Waszyngtonem umowę dającą amerykańskim wojskowym dostęp do czterech dodatkowych baz na terenie tropikalnego archipelagu. Zapewni to Amerykanom możliwość monitorowania, a w razie potrzeby także kontrowania, chińskich działań w regionie. W połowie miesiąca Marcos Jr. odwiedził też Tokio, gdzie negocjował umowy obronne, w tym dotyczące transferu japońskich technologii wojskowych oraz trójstronne porozumienie filipińsko-japońsko-amerykańskie. Z kolei wiosną Filipiny i USA planują największe od lat wspólne manewry. Ponadstumilionowe Filipiny - położone w pobliżu Tajwanu i Morza Południowochińskiego - od dziesięcioleci są ważnym sojusznikiem USA. Przymierze jednak omal się nie rozpadło, gdy poprzedni prezydent, znany z bliskich więzi z Chinami Rodrigo Duterte, zagroził wypowiedzeniem traktatu regulującego zasady pobytu amerykańskich wojsk. Z decyzji ostatecznie się wycofał - nie wiadomo, czy pod presją opinii publicznej czy swoich doradców. Jego następca zdecydował się na dalszy rozwój sojuszu i twardo postawił kwestię naruszania przez Chiny filipińskiego terytorium. Niespokojne wody Władze w Pekinie zgłaszają historyczne roszczenia do niemal całego obszaru Morza Południowochińskiego. Granice swoich żądań, sięgających 1800 kilometrów od chińskich wybrzeży, oznaczają tzw. linią dziewięciu kresek. Pretensje Państwa Środka obejmują wyłączne strefy ekonomiczne sąsiednich państw - Filipin, Wietnamu, Malezji i Brunei oraz część indonezyjskich wód na północ od Wysp Natuna. Od kilku lat na spornych wodach wzrastają więc napięcia. Chińczycy ufortyfikowali zbudowane tam wcześniej sztuczne wyspy, a okręty ich straży przybrzeżnej oraz uzbrojone kutry nękają rybaków sąsiednich państw i dają się we znaki załogom statków wiertniczych. Śledzą także floty wojenne swoich znacznie słabszych sąsiadów, którzy prowadzą na swoich wodach patrole. Gdy w 2016 roku Stały Trybunał Arbitrażowy w Hadze obalił roszczenia terytorialne Pekinu wobec Filipin, Chiny zignorowały jego orzeczenie. - Rząd w Manili przez lata unikał powoływania się na ten wyrok, licząc na korzyści ekonomiczne z kontaktów z Chinami, które nigdy się nie zmaterializowały - mówi w rozmowie z Interią Shahriman Lockman, doświadczony analityk w malezyjskim Instytucie Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (ISIS) w Kuala Lumpur. Choć Państwo Środka pozostaje największym partnerem handlowym wszystkich krajów w regionie, to po latach grania z Chinami na ich własnych warunkach Filipińczycy tracą cierpliwość. - Zmiana w polityce Manili wobec Chin jest ogromna - przyznaje malezyjski ekspert. - Noty dyplomatyczne w proteście przeciwko naruszeniom na Morzu Południowochińskim są składane niemal co tydzień. Zanim prezydent Marcos Jr. rozpoczął urzędowanie, obserwatorzy w regionie spodziewali się raczej, że jeden do jednego skopiuje politykę zagraniczną poprzednika. Tym bardziej, że w pierwszą zagraniczną podróż wybrał się do Pekinu - zauważa. Jednak nowy lider zaskakuje. W ubiegłym tygodniu wezwał chińskiego ambasadora, by wyrazić poważne zaniepokojenie wzrastającą częstotliwością i intensywnością działań Chin przeciwko swojemu krajowi. Bezpośrednią przyczyną był incydent z 6 lutego, gdy - według filipińskiej straży przybrzeżnej - chińscy marynarze celowo oślepili filipińską załogę za pomocą lasera. Minister spraw zagranicznych Chin Wang Wenbin stwierdził, że marynarze z Państwa Środka użyli jedynie "ręcznego laserowego detektora prędkości" oraz świetlnego wskaźnika, by zmierzyć szybkość filipińskiej jednostki i "zapewnić bezpieczeństwo żeglugi". Zajście szybko potępiły jednak USA, Australia i Japonia. Dr Mateusz Chatys, analityk w Ośrodku Spraw Azjatyckich Uniwersytetu Łódzkiego, mówi Interii, że Filipińczycy już pod koniec rządów prezydenta Duterte doszli do przekonania, że polityka ustępstw i uległości wobec Pekinu poniosła fiasko i konieczna jest bardziej zdecydowana obrona suwerenności państwa. - Manila zaczęła zdawać sobie sprawę, że Stany Zjednoczone nie będą mogły skutecznie bronić Filipin bez dostępu do tamtejszych baz - mówi. - Ale także Waszyngton przekonał się, że nie może traktować Filipin jako pewniaka i musi cały czas angażować się w rozwój relacji z nimi - dodaje badacz. Dzięki temu wyspiarski kraj wyrasta dziś na kluczowy element w grze o jeden z najbardziej zapalnych punktów na mapie świata. Nowe pociski i śmigłowce Filipiny nie tylko wzmacniają sojusze i mocniej reagują na nadużycia ze strony wielkiego sąsiada, ale także rozbudowują swój potencjał obronny. Choć w tej dziedzinie przewaga Chin nad sąsiednimi krajami pozostaje przytłaczająca, chodzi tu nie o konfrontację, lecz o odstraszanie. Już niespełna trzy lata temu Filipińczycy zmodernizowali pas startowy i przystań na wyspie Thitu w spornym archipelagu Spratlejów. W tym roku do tamtejszych jednostek ochrony wybrzeża mają trafić ponaddźwiękowe pociski manewrujące BrahMos, przeznaczone do zwalczania okrętów. Trwają także dostawy 32 amerykańskich śmigłowców Black Hawk, produkowanych w zakładach PZL Mielec. Nowy rząd zapowiada dalszą modernizację armii, podnosząc jej tegoroczny budżet o 8 proc., a marynarka rozlokowuje dodatkowe jednostki wokół Spratlejów i w okolicach płycizny Scarbourough. Obserwatorzy oceniają, że bardziej zdecydowana postawa Filipin może wpłynąć na zachowanie innych państw mających kłopoty z naruszeniami swoich wód przez Chiny - zwłaszcza Wietnamu i Indonezji, które protestują najgłośniej. W grudniu oba państwa podpisały porozumienie wyznaczające granice między ich wyłącznymi strefami ekonomicznymi na Morzu Południowochińskim. - Negocjacje trwały 12 lat, a ich pomyślne zakończenie stanowi de facto podważenie chińskich roszczeń. Gdyby podobne porozumienia zostały podpisane przez pozostałe państwa regionu, Chiny nie miałyby możliwości tworzenia wśród nich podziałów, jak to robiły do tej pory - podkreśla dr Chatys. Co zrobią Chiny? Zdaniem Shahrimana Lockmana zaangażowanie większej liczby państw podnosi dyplomatyczne koszty, które Chiny muszą ponieść, by trwać przy swoich żądaniach terytorialnych. Na podpisanie ostatniego filipińsko-amerykańskiego porozumienia chińska ambasada w Manili odpowiedziała, oskarżając Waszyngton o eskalowanie napięć. W oświadczeniu wyraziła też nadzieję, że "strona filipińska pozostanie czujna i sprzeciwi się byciu wykorzystywaną i wciąganą na niespokojne wody". Czy zmiana dynamiki w regionie jest jednak wystarczająca, by decydenci w Pekinie zmienili swoją politykę? - Pekin nie porzuci oczywiście swoich roszczeń na Morzu Południowochińskim. Możliwe jednak, że będzie działał wobec Filipin bardziej wstrzemięźliwie, choćby umożliwiając rybakom dostęp do łowisk, i pogodzi się z misjami zaopatrzeniowymi dla filipińskich wojsk stacjonujących na okolicznych wyspach. Przestrzeń kompromisu co prawda istnieje, ale końca sporu nie widać - ocenia malezyjski analityk. Zarówno Filipiny, jak i inne kraje Azji Południowo-Wschodniej nadal będą stąpać po cienkiej linii, z jednej strony starając się bronić swojej suwerenności, z drugiej zaś dbając o relacje gospodarcze z Państwem Środka. - Filipiny nie mogą sobie pozwolić na pogorszenie stosunków z Chinami - podkreśla dr Mateusz Chatys z Uniwersytetu Łódzkiego. - Z pewnością będą dążyły do deeskalacji napięć, rozwijając kanały komunikacyjne na wypadek kryzysu i angażując się w negocjacje, gdy zajdzie taka potrzeba - dodaje. Tomasz Augustyniak