Rzeczniczka rządu Małgorzata Kidawa-Błońska poinformowała w piątek rano, że na pokładzie malezyjskiego samolotu najprawdopodobniej nie było polskich obywateli. Rzecznik MSZ Marcin Wojciechowski powiedział PAP, że nie potwierdzono do tej pory obywatelstwa 40 osób, które zginęły w katastrofie. - Jesteśmy w trakcie weryfikacji - dodał. Boeing 777 rozbił się w czwartek na terytorium Ukrainy, niedaleko od granicy z Rosją. Na pokładzie samolotu było 298 osób; nikt nie przeżył. W rejonie, gdzie spadł malezyjski samolot, trwają walki między prorosyjskimi separatystami a ukraińskimi siłami rządowymi. Samolot leciał z Amsterdamu do Kuala Lumpur. 50 kilometrów przed wejściem w rosyjską przestrzeń powietrzną zaczął się zniżać. Uderzył w ziemię w okolicach miast Szachtarsk i Torez w obwodzie donieckim na wschodzie Ukrainy. Prezydent Ukrainy Petro Poroszenko uznał katastrofę samolotu za akt terrorystyczny. Zapewnił, że ukraińskie siły zbrojne nie mają nic wspólnego z tą tragedią. Kijów oskarżył "terrorystów" - czyli walczących o przyłączenie wschodniej Ukrainy do Rosji rebeliantów - o zestrzelenie boeinga pochodzącą z czasów radzieckich ciężką rakietą przeciwlotniczą Buk. Z kolei prezydent Rosji Władimir Putin odpowiedzialnością za katastrofę obciążył Ukrainę twierdząc, że nie doszłoby do tego, gdyby Kijów nie wznowił działań zbrojnych przeciwko separatystom. USA uważają, że malezyjski samolot został strącony rakietą ziemia-powietrze - powiedzieli agencji Reuters dwaj wyżsi przedstawiciele amerykańskich władz. Jeden z rozmówców Reutera zadeklarował, iż Waszyngton ma silne podejrzenia, że rakietę wystrzelili wspierani przez Rosję ukraińscy separatyści. Dodał, że nie ma żadnych dowodów na to, by rakietę wystrzeliły ukraińskie siły rządowe lub by zaginął im jakikolwiek system rakietowy.