O starcie ministra kultury w majowych wyborach do PE z miejsca pierwszego listy PO w okręgu dolnośląsko-opolskim zdecydował w czwartek Zarząd Krajowy Platformy. - Okoliczności są nadzwyczajne, bo wiemy co się zdarzyło we Frankfurcie, wiemy, że lider, pewny lider zrezygnował ze startu. Trzeba było szukać rozwiązania alternatywnego, te poszukiwania trwały dwa tygodnie, no i zakończyły się tym, czym się zakończyły, czyli wyborem mojej osoby - mówił Zdrojewski w piątek w TOK FM. Zdrojewski zastąpił na liście Jacka Protasiewicza, który zrezygnował z kandydowania po tym, jak na lotnisku we Frankfurcie nad Menem pokłócił się z niemieckimi celnikami i policją. Zdrojewski pytany, czy odejście z ministerstwa to kopniak w górę, odparł: "takie odejście to odejście prawie wymarzone, gdyby nie nagłość". Zastrzegł jednocześnie, że wszystko zależy od wyborców. - Ja zawsze w takiej sytuacji jestem bardzo powściągliwy. Zdaję sobie sprawę z tego, że dotychczasowe wyniki sugerują dobry wynik także w tym wypadku. Ale na takie wyniki trzeba naprawdę zapracować, także w czasie kampanii wyborczej - dodał. Jak zapewnił, nie planuje, że po ewentualnym zdobyciu mandatu, zrezygnuje z zasiadania w Parlamencie Europejskim. - Za poważny jestem, aby tego typu decyzje właśnie tak miały wyglądać, byłoby to oszustwo wobec wyborców - dodał Zdrojewski. - Natomiast (...) trzeba pamiętać, że europarlament jest takim miejscem, z którego można wyjść i zdajemy sobie wszyscy sprawę, że ta kadencja Sejmu kończy się za rok. Jakie będą rozwiązania, zobaczymy. Z europarlamentu przychodziła (...) Barbara Kudrycka na funkcję ministra, przychodził pan Rafał Trzaskowski czy Lena Kolarska-Bobińska. To są różne sytuacje, nie wykluczam żadnego scenariusza w przyszłości. Natomiast wykluczam taką sytuację, w wyniku której na skutek tych wyborów mógłbym mandatu nie objąć - mówił Zdrojewski. Powiedział też, że na razie jest za wcześnie, by mówić o jego ewentualnych następcach w ministerstwie kultury.