Wystarczy wejść na oficjalny facebookowy profil Berniego Sandersa, by przekonać się, jakie są nastroje wśród tysięcy zwolenników kandydata, który do niedawna ostro walczył z Hillary Clinton. "Ty i ta kryminalistka razem na wiecu - to przekreśla wszystko, o co walczyłeś. Wolałbym zobaczyć prezydenta Trumpa niż ciebie popierającego Clinton. Co za rozczarowanie" - czytamy. "Tyle udało ci się osiągnąć, Bernie, by ostatecznie ponieść klęskę. Poszlibyśmy za tobą na koniec świata, by nasze marzenia stały się rzeczywistością. Nigdy nie zagłosujemy na Hillary. Byłby to głos za niesprawiedliwością, korupcją i oligarchią. Postąpiłeś niemoralnie, co każe wątpić w twoją krystaliczną uczciwość" - to kolejny z komentarzy. "Zdradziłeś nas. Każdego dnia zbierałeś pieniądze, opowiadając, jak bardzo jesteś przeciw establishmentowi, a później poparłeś wszystko to, z czym walczyłeś" - zarzuca rozczarowany (były) zwolennik. "Obiecałeś walkę do końca. Obiecałeś. I jak wszyscy inni politycy - okłamałeś nas. Jak mamy ci ufać?" - pyta inny. Są i tacy, którzy wprost nazywają Sandersa "sprzedawczykiem". Swoje trzy grosze wtrącił także republikański kandydat, Donald Trump. "Bernie Sanders popierający Oszustkę Clinton, to jak ruch Occupy Wall Street udzielający poparcia Goldman Sachs" - zaćwierkał miliarder. Fanatyczna wręcz pasja młodych wyborców zaczyna obracać się przeciwko Berniemu Sandersowi. Uwielbienie przeradza się w nienawiść. Część zwolenników próbuje jednak usprawiedliwiać Sandersa. No właśnie, dlaczego Sanders właściwie poparł Clinton? 74-letni senator z Vermont znalazł się w sytuacji bohatera tragedii antycznej. Partia Demokratyczna miała już dość jego "politycznej rewolucji", która, ich zdaniem, rozbijała jedność ugrupowania. Postawiono warunek - albo poprzesz Hillary Clinton teraz, albo wyrzucimy z programu wszystko to, co wynegocjowałeś w ostatnich tygodniach. Bernie Sanders stanął więc przed wyborem: pozostać wiernym zasadom i odmówić poparcia Clinton, a przez to stracić szansę na realizację choćby części swojego programu czy zapomnieć o dumie i honorze, narażając się na gniew swoich zwolenników. Nie bez znaczenia była też perspektywa ewentualnej prezydentury Donalda Trumpa. Uważa się, że jego kandydaturze może przeciwstawić się tylko zjednoczony, a nie podzielony, obóz demokratów. Senator poparł Hillary Clinton na wiecu w New Hampshire, gdzie zapewnił, że będzie ona "wyjątkowym prezydentem" (nie sprecyzował, co dokładnie ma na myśli). Co zyskał w zamian? Najbardziej progresywny program Partii Demokratycznej w historii i czas na przemówienie w najlepszym czasie antenowym podczas transmitowanej przez telewizje konwencji krajowej w Filadelfii. Podobno wygłosić chce rzeczy ważne. Należy jednak zaznaczyć, że choć wynegocjował Sanders gruntowną reformę służby zdrowia i szkolnictwa wyższego, a także podniesienie płacy minimalnej i szeroko zakrojone inwestycje w infrastrukturę, to nie udało mu się doprowadzić do wykreślenia z programu demokratów umowy TPP, według Sandersa - katastrofalnej dla amerykańskich pracowników. Co zrobią wściekli (byli) zwolennicy Berniego Sandersa? Jeśli wierzyć wpisom w mediach społecznościowych, zamierzają przerzucić swoje poparcie na Jill Stein, kandydatkę Partii Zielonych. Stein już zapowiedziała, że z dumą poniesie dalej sztandar "politycznej rewolucji". Tak, tak - w USA na prezydenta kandydują nie tylko Donald Trump i Hillary Clinton. Partia Libertariańska wystawia Gary'ego Johnsona, a Partia Zielonych wspomnianą Jill Stein. Choć amerykańskie media ignorują ich kandydatury, to oboje mogą liczyć łącznie nawet na 15-20 proc. poparcia. To niezwykle dużo, jak na kandydatów o tak małej rozpoznawalności. Przewiduje się, że Stein będzie odbierać głosy Clinton, a Johnson Trumpowi. To oni mogą zdecydować o tym, kto zostanie 45. prezydentem USA (bo system elektorski szanse ich samych raczej przekreśla). Jak wynika z najnowszego sondażu Qpac, Donald Trump prowadzi we wszystkich trzech kluczowych dla ostatecznego wyniku wyborów stanach: na Florydzie, w Ohio i Pensylwanii.