Od zakończenia zimnej wojny Waszyngton ograniczał obecność wojskową w Europie. W 2014 r. po "naszej" stronie Atlantyku przebywało już tylko 60 tys. żołnierzy USA. Agresywna polityka Moskwy zatrzymała odpływ wojska, czego symbolicznym przejawem był powrót amerykańskich czołgów do Europy w 2017 r. Dziś na kontynencie są trzy pancerne brygady US Army, z których każda ma niemal setkę czołgów i 130 wozów bojowych. To znaczna siła, ale nadal trudno mówić o poważnym potencjale odstraszania. Chyba że spojrzymy na sprawy szerzej... By to wyjaśnić, cofnijmy się o kilka lat. W czerwcu 2016 r. niebo nad podtoruńskim Kijewem zaroiło się od czasz spadochronów. Dwa tysiące żołnierzy ze Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Polski desantowało się wówczas z ponad 30 samolotów. Zrzut był częścią ćwiczeń "Anakonda 16", a biorący w nim udział Amerykanie z 82. Dywizji Powietrznodesantowej przylecieli nad Polskę bezpośrednio z Fortu Bragg w USA, wykonując lot transatlantycki (Brytyjczycy startowali wtedy z bazy w Ramstein, Polacy z Krakowa). Amerykańscy spadochroniarze dotarli nad Europę na pokładach samolotów C-17 Globemaster - konia roboczego powietrznej logistyki USA. CZYTAJ WIĘCEJ: Japonia przestaje udawać. Potężne zbrojenia mimo rekordowych długów - Ta operacja udowadnia, że możemy współpracować (...). Z Fort Bragg wylecieliśmy 25 godzin temu. Bez specjalnych przygotowań, na bojowo - mówił gen. Richard D. Clarke, ówczesny dowódca 82. DPD, który jako jeden z pierwszych wylądował na polskiej ziemi. I właśnie w tym rzecz - w zdolności przerzutu straży przedniej, w skład której wejdą żołnierze elitarnych formacji. Taką możliwość daje gigantyczna flotylla C-17 (a to niejedyne amerykańskie transportowce). Spośród 220 maszyn, 80 proc. utrzymywanych jest w stanie pełnej gotowości, co - uwzględniając także inne zadania - pozwala na otwarcie mostu powietrznego, zdolnego do jednorazowego transportu kilkunastu tysięcy ludzi. Koncentracja "na żywo" Rosja, zdaniem Waszyngtonu, jest niebezpieczna, ale prawdopodobieństwo rosyjskiego ataku na Polskę, bądź inny natowski kraj flanki wschodniej, uznano za znikome. Wojna w Ukrainie ujawniła relatywnie niskie możliwości armii rosyjskiej w zakresie prowadzenia konwencjonalnego konfliktu o dużej skali i wysokiej intensywności. Angażuje ona zbyt wielką część potencjału Federacji, by Kreml mógł myśleć o innych operacjach. W efekcie tego starcia doszło do wydrenowania sił zbrojnych Rosji z najwartościowszego materiału ludzkiego, sprzętowego i zapasów - na tyle głęboko, że proces odbudowy zdolności bojowych zajmie wiele lat. Ponadto Moskwa nie była i nie jest w stanie przeprowadzić skrytej koncentracji wojsk (w przypadku Ukrainy "na żywo" - dzięki natowskiemu zwiadowi satelitarnemu i powietrznemu - śledziliśmy postępującą mobilizację Rosjan). Odpada zatem czynnik strategicznego zaskoczenia, co dla drugiej strony oznacza możliwość przygotowania się do agresji. Niemniej jednak Rosja pozostaje krajem, którego kierownictwo polityczne zdolne jest do ryzykownych i agresywnych zachowań, chroniąc się za tarczą nuklearnego szantażu - stąd konieczność zachowania środków ostrożności. Budowania i utrzymywania potencjału odstraszania, na przykład aeromobilnych sił szybkiego reagowania. Odpowiednie zaplecze Spadochroniarzami, czyli lekką piechotą, wojny wygrać nie sposób - w ostatecznym rozrachunku liczy się ciężki sprzęt. W tym zakresie nawet Amerykanie nie są w stanie oszukać czasu - transport czołgów i wozów bojowych to zadanie dla floty, a morska podróż przez ocean trwa zwykle tydzień. Dlatego tak ważne jest budowanie odpowiedniego zaplecza tu, na miejscu. Zarówno sprzętowego - magazynów, z których przybyli wojskowi pobiorą broń - jak i funkcjonalnego, w postaci dowództw znających teren, lokalne uwarunkowania, nawykłych do działania w ramach wielonarodowych struktur (interoperacyjnych, jak to się mówi w wojskowej nomenklaturze). W takim celu powołano dowództwo V Korpusu armii amerykańskiej. Jego część znajduje się w Fort Knox w USA, a wysunięte placówki w niemieckim Heidelbergu i w naszym Poznaniu. CZYTAJ WIĘCEJ: Rosja i Ukraina patrzą w stronę USA. To zdecyduje o losach wojny Choć Poznań pozostanie na mapie Polski najważniejszym miastem dla amerykańskiej armii, trzon bojowy sił sojuszniczych stacjonuje gdzie indziej. W Żaganiu znajduje się dowództwo ABCT (ang. Armored Brigade Combat Team, Pancernej Brygadowej Grupy Bojowej), a jej oddziały liniowe rozmieszczone są m.in. w Świętoszowie, Bolesławcu i Toruniu. Polska gości również komponenty lotnicze w Powidzu (śmigłowce) i Łasku (samoloty). W Mirosławcu zaś bazę mają potężne drony MQ-9. W Redzikowie znajduje się baza amerykańskiej obrony przeciwrakietowej. Żołnierze z USA znajdują się również w Rzeszowie i Mielcu. Amerykanie na Podkarpaciu - dodatkowe ponad cztery tysiące osób w porównaniu z liczbą zwykle przebywających u nas żołnierzy - pozostaną tak długo, jak długo potrwa konflikt za wschodnią granicą. Dla Interii Marcin Ogdowski