Agnieszka Waś-Turecka, Interia: W środę przed spotkaniem z pracodawcami związanymi z Radą Przedsiębiorczości prezydent Andrzej Duda powiedział: "Wydaje się, że od strony gospodarczej sytuacja w Polsce nie wygląda źle". Nie wygląda? Zbigniew Kuźmiuk, europoseł Prawa i Sprawiedliwości: - Możemy posługiwać się danymi za rok 2020... Które mówią, że mamy recesję. - Jednak wszystko wskazuje na to, że w skali 27 krajów Unii Europejskiej pod względem spadku PKB będziemy na trzecim miejscu, z dużych gospodarek wręcz na pierwszym. Tylko to, że u innych jest gorzej, nie znaczy, że u nas jest dobrze. - Ale nie jesteśmy też samotną wyspą. Okazuje się, że jako kraj jednak niezamożny poradziliśmy sobie z gospodarczymi skutkami pandemii w taki sposób, że jesteśmy w czołówce Wspólnoty. Także pod względem niskiego poziomu bezrobocia. Tą wielką statystyką nie można oczywiście nakarmić przedsiębiorcy, który jest na granicy bankructwa, ale jeśli posługujemy się wielkimi liczbami, to taka ocena prezydenta jest jak najbardziej uprawniona. To zejdźmy na poziom małych i średnich przedsiębiorstw. Wielu właścicieli w obawie przed upadłością grozi otwarciem biznesów wbrew rządowym zaleceniom. Część już to zrobiła. Jak im wytłumaczyć, że nie jest źle? - Ministerstwo wicepremiera Jarosława Gowina na bieżąco analizuje sytuację i spotyka się z tymi środowiskami. Ruszyła druga tarcza finansowa dla poprawy płynności przedsiębiorstw. Funkcjonuje też tarcza, którą zawiaduje BGK, a która ma ratować miejsca pracy. Fakt, że przez dwa tygodnie działania drugiej tarczy pomoc dostało 34 tysiące przedsiębiorstw oznacza, że system jest niesłychanie wydajny. Przedsiębiorcy jednak przekonują, że ta pomoc nie jest wystarczająca. - W oczywisty sposób państwo nie jest w stanie wyrównać wszystkich strat, jakie ponoszą obecnie przedsiębiorcy. Tak jest na całym świecie. Przypomnę, że na potężny kryzys, którego doświadczyliśmy w latach 2008-2009, nasi poprzednicy przeznaczyli łącznie 9,5 mld zł. My natomiast na ten trwający blisko już rok kryzys przeznaczymy ponad 200 mld zł. Wniosek z tego taki, że polskie państwo pod rządami PiS stać na tak gigantyczną pomoc. Duża część tej pomocy to środki zabezpieczone przez UE, m.in. w postaci pożyczek. Czyli kiedyś będzie je trzeba spłacić. - Tak, to pieniądze pożyczone przez UE i gwarantowane przez rządy 27 krajów członkowskich. Podkreślę jednak, że pożyczone na dużo korzystniejszych warunkach niż gdyby każdy kraj członkowski pożyczał osobno. Natomiast co do samego Funduszu Odbudowy to on tak naprawdę jeszcze nie istnieje. Żeby zaistniał musi zostać zaakceptowany przez parlamenty 27 krajów członkowskich, a żaden kraj nie rozpoczął jeszcze ratyfikacji tych ustaleń. Nie chodzi o akceptację konkretnych kwot, bo one zostały precyzyjnie rozdzielone na część grantową i pożyczkową, ale zaakceptowanie gwarancji spłat, których udzieliły wszystkie kraje proporcjonalnie do swojej zamożności oraz systemu podatków europejskich. Spodziewa się pan, że to nie przejdzie? - Jeżeli chodzi o kraje Europy Środkowej i Południowej to nie mam wątpliwości. Natomiast nie jestem już taki pewien w przypadku Europy Zachodniej i Północnej. Czyli ta pomoc stoi pod znakiem zapytania? - Tak. Najpoważniejsze wątpliwości dotyczą Holandii. Czyli część z tej pomocy, którą deklaruje premier Morawiecki, także stoi pod znakiem zapytania? - Zakładam, że 27 premierów podjęło pewne zobowiązania, podpisało ustalenia i ten fundusz ostatecznie powstanie. Natomiast nie stanie się to bez akceptacji parlamentów krajowych. Ten proces może zakończyć się dopiero późną jesienią tego roku i wtedy też ruszą programy, o których mówi premier Morawiecki. Jak pan ocenia sytuację pandemiczną w Polsce na tle Unii Europejskiej? - Radzimy sobie całkiem nieźle. Problemem jest - ale to dotyczy wszystkich 27 krajów UE - dostępność szczepionek. Polska przygotowała system do tego, by szczepić po parę milionów dawek miesięcznie. Natomiast otrzymujemy mniejszą liczbę szczepionek, dlatego możemy szczepić po milionie miesięcznie. Czy ten program na pewno jest dobrze przygotowany? Co i rusz wyskakują problemy. A to widzimy kolejki ludzi starszych przed przychodniami, a to mamy zamieszanie ze szczepieniem prokuratorów... - Problemy mogą się pojawiać, ale podstawową przeszkodą jest brak szczepionek. Przyjęliśmy bardzo właściwą strategię, że rezerwujemy połowę tego, co otrzymujemy, na drugą dawkę. Dlatego szczepimy odrobinę wolniej niż inne kraje UE, ale mamy pewność, że wszyscy, którzy dostali pierwszą dawkę, mają zagwarantowaną kolejną. Komisja Europejska zawarła takie a nie inne umowy z producentami i w sytuacji, gdy firmy nie wywiązują się ze swoich obowiązków okazało się, że nie mamy żadnych instrumentów na poziomie europejskim, by je przywołać do porządku. KE trochę się szamocze, pani von der Leyen także. W przyszłym tygodniu w Parlamencie Europejskim będzie debata na ten temat. Zobaczymy, jak KE będzie się tłumaczyć. Przypadkowe upublicznienie umowy z AstraZeneką pokazało, że to, co mówiła wcześniej Ursula von der Leyen, jest nieprawdziwe. Rzeczywiście w tej umowie jest stwierdzenie, że firma ma dołożyć wszelkich starań, by dostarczyć w określonych terminach dane ilości szczepionek. A nie tak, jak mówiła szefowa KE, że firma jest do tego zobowiązana i z tego tytułu może ponosić konsekwencje. To jest zasadnicza rozbieżność. A na tym poziomie, gdy chodzi o życie i zdrowie Europejczyków, takich wątpliwości być nie powinno. Czyli opóźnieniom w szczepieniach winna jest Komisja Europejska? - To tempo wynika po prostu z mniejszej liczby dostarczanych szczepionek. Natomiast - żeby było jasne - system, który wypracowała prezydencja niemiecka latem zeszłego roku, uważam za system absolutnie szczęśliwy. Tzn. system wspólnych zakupów? - Tak. Gdybyśmy zdecydowali się na wyścig 27 krajów o zdrowie i życie swoich obywateli, to skończyłoby się to absolutnie fatalnie. Natomiast pamiętajmy o jeszcze jednej rzeczy - UE wyłożyła 2,7 mld euro na badania dla firm, z którymi podpisała wstępne umowy na dostawy szczepionek. Jestem zszokowany, że UE nie ma preferencyjnego dostępu do tych preparatów, skoro nasze pieniądze przyspieszyły prace nad szczepionką. Tutaj zostały popełnione fatalne błędy. Czyli KE nie dopilnowała tych umów? - Nie wiem, jak wyglądały kulisy rozmów, ale ciężko mi sobie wyobrazić, by KE miała gorszą pozycję negocjacyjną niż kraje trzecie. Przecież każdy dzień opóźnienia dostaw oznacza dodatkową liczbę zakażeń i najprawdopodobniej zgonów. To są poważne zarzuty i nie wiem, jak KE się z tego wybroni. W ostatnich dniach mieliśmy dwie poważne wpadki KE - przywrócenie granicy między Irlandią Północną i Irlandią oraz ujawnienie poufnych zapisów umowy z AstraZeneką. Do tego dochodzi przygotowane na szybko wprowadzenie kontroli eksportu szczepionek poza UE. KE pali się grunt pod nogami? - To pokazuje, że pani von der Leyen i jej współpracownicy są w swoistej panice, ponieważ okazało się, że błędy, które popełniono są naprawdę ciężkiego kalibru. Nie zdziwiłbym się, jeśli niedługo pojawią się zarzuty, że pani von der Leyen doprowadziła do przedwczesnej śmierci iluś tysięcy Europejczyków. Czy w tej sytuacji Polska powinna na własną rękę szukać porozumień z producentami? - Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. 27 krajów startuje w tej konkurencji i mniej zamożne przegrywają, bo mają gorszą pozycję negocjacyjną... To oznaczałoby koniec Unii Europejskiej. Nie wiem, czy byłby sens uruchamiać teraz ten wyścig. Rozumiem, że wszystkie firmy zakontraktowały swoją produkcję nie tylko do końca 2021 roku, ale pewnie do 2022. Jedyna nadzieja jest w tym, że od drugiego kwartału, po zatwierdzeniu przez EMA, do dyspozycji w UE powinny być szczepionki dziewięciu firm. Jeśli to się potwierdzi, to w drugim i trzecim kwartale powinniśmy mieć do dyspozycji dokładnie tyle preparatów, ile zakontraktowała KE. Zatem nadal będzie szansa, byśmy zaszczepili do końca września 70 proc. dorosłej populacji. A taki cel postawiła przed sobą UE. Wracając jeszcze do naszego narodowego programu szczepień, jak ocenia pan jego skuteczność? - Jeśli w pierwszym kwartale zaszczepimy trzy miliony Polaków, to znaczy, że działa sprawnie. Nie niepokoją pana kolejne korekty programu, dokonywane czasem bez konkretnych informacji o tym, kto należy do jakiej podgrupy? Tak było na przykład w przypadku prokuratorów i osób z chorobami przewlekłymi. Nie było wiadomo, które choroby przewlekłe kwalifikują do wcześniejszego szczepienia. - Mamy do zaszczepienia dwadzieścia parę milionów osób, więc tych potknięć może trochę być. Nie szukałbym dziury w całym. Nie ma problemu z wydolnością polskiego programu szczepień. Tylko z dostępem do szczepionek. A tutaj zgodziliśmy się, że jesteśmy w systemie unijnym. Wspomina pan o dostępie do szczepionek, tymczasem opozycja punktuje rząd za to, że zrezygnował z dostaw przynależnych Polsce. - To jest naprawdę brudna gra opozycji. Ci ludzie doskonale wiedzą, że mówimy o szczepionkach, które miały być dostarczone po grudniu tego roku, co z punktu widzenia spełnienia celu zaszczepienia 70 proc. dorosłej populacji było kompletnie nieprzydatne. Te szczepionki, które były do tego potrzebne, kupowaliśmy. Na to opozycja odpowiada, że rząd powinien myśleć perspektywicznie i wiedząc, jak nieprzewidywalna jest pandemia, zabezpieczyć się na przyszłość. - Opozycja próbuje tym grać. Kreuje dezinformację u ludzi w sytuacji, gdy ich życie i zdrowie jest zagrożone. To próba działania na najniższych instynktach. Jeśli mówią to ludzie, którzy byli kiedyś ministrami czy wiceministrami, to jest to dla nich absolutnie dyskredytujące. Nie powinni być dłużej w polityce.