Jan Kowalski zamierzał sprzedać samochód. W tym celu umieścił ogłoszenie w najbardziej popularnym magazynie motoryzacyjnym w UK. Po kilku dniach zgłosił się do niego klient. Człowiek ten napisał w e-mailu, że jest bardzo zainteresowany kupnem i po obejrzeniu zdjęć samochodu chciałby go koniecznie nabyć. Joe, bo tak przedstawił się klient naszego Kowalskiego, zaznaczył jednak, że mieszka w Londynie i niestety nie może pojawić się osobiście po odbiór samochodu - po sfinalizowaniu płatności chciałby wysłać swojego agenta do Belfastu, aby ten odebrał pojazd. "Dziwne, facet chce kupić samochód bez jego dokładnego obejrzenia. No cóż, jego problem, ja ze swojej strony nie mam nic do ukrycia"- pomyślał Kowalski. Panowie uzgodnili cenę pojazdu. Joe jednak miał pewien warunek. Tłumacząc, iż wziął kredyt na samochód na sumę większą o 3 tys. funtów niż uzgodniona realna cena pojazdu, musi zrealizować transakcję płacąc czekiem. Chciałby wysłać naszemu Kowalskiemu czek na sumę powiększoną o te 3 tys. funtów, a ten miałby wypłacić mu nadwyżkę i oddać samochód, zatrzymując resztę pieniędzy na koncie. W tym miejscu naszej opowieści czytelnik zapewne już przewiduje jak się ona skończy... Owszem, choć niezupełnie. Kowalski miał również złe przeczucia. Jednak większego zainteresowania samochodem ze strony klientów nie było (Joe poprosił o poinformowanie innych potencjalnych kupców, iż samochód został sprzedany). Do tego nasz bohater wkrótce miał zamiar wybrać się na urlop do Polski i zależało mu, aby do tego czasu samochód sprzedać. "Sprawa trochę brzydko pachnie" - myśli nasz Jan - "Jeśli jednak poprowadzę całą operację z maksymalną ostrożnością, wszystko powinno być OK. Przecież z Polski jestem, a tam wiele się widziało i o wielu najbardziej pomysłowych oszustwach się słyszało... Przede wszystkim nie wypłacę nikomu żadnych pieniędzy dopóki czek nie zostanie zaakceptowany przez bank, nie oddam również samochodu. Ostatecznie to przecież Joe może mieć powody do obaw - to ja będę miał w ręku pieniądze i samochód". Kowalski zgodził się więc i chwycił przynętę. Joe przesłał czek, a nasz bohater natychmiast złożył go w swoim banku. Każda taka instytucja finansowa zastrzega sobie w regulaminie odpowiednią procedurę realizacji czeków. Nasz Kowalski był ostrożny i sprawdził, jak to wygląda w jego banku. Z regulaminu wyczytał, iż bank ma do 10 dni na sprawdzenie wiarygodności czeku w banku jego nadania. W tym czasie pieniądze nie są dostępne dla klienta. W szczególnych przypadkach bank może udostępnić pieniądze zaraz po złożeniu czeku u kasjera, ale jeśli okaże się, iż czek jest bez pokrycia to bank cofa fundusze z konta klienta. Jednak w przypadku naszego bohatera operacja wydawała się przebiegać standardowo. Kowalski złożył czek w kasie i czekał aż pieniądze pojawią się na koncie. W tym czasie Joe dzwonił do niego wielokrotnie, ponaglając go z przelaniem 3 tys. funtów. Jego nerwowość była zrozumiała. Po pięciu dniach pieniądze znalazły się na koncie Kowalskiego. Nasz bohater uznał więc, że procedura sprawdzenia czeku przebiegła pomyślnie i teraz może bez przeszkód przelać pozostałe 3 tys. funtów na konto podane mu przez Joe. Tak też zrobił. Teraz pozostało tylko czekać na człowieka, który miał odebrać samochód. Jakież było zdziwienie naszego rodaka, kiedy po dwóch dniach jego bank anulował czek i cofnął przyznaną wcześniej sumę pieniędzy. Nasz bohater natychmiast zadzwonił do banku, aby również anulować wykonany przelew. Okazało się to niemożliwe. Kowalski pozostał z debetem na koncie na 3 tys. funtów... Nikt również nie zgłosił się po odbiór samochodu. Joe okazał się oszustem, a zaufanie do swojego banku (który niepoprawnie przeprowadził procedurę sprawdzenia czeku) naiwnością. Po chwilowym zamroczeniu nasz bohater postanowił jednak nie dać za wygraną. W końcu bank udostępnił mu pieniądze przed wcześniejszym sprawdzeniem czeku bez pokrycia. Udostępniono mu pieniądze po pięciu dniach - był to wyraźny sygnał, że czek został sprawdzony. Dlaczego więc miałby ponosić koszty błędu swojego banku? Gdyby pieniądze nie znalazły się na jego koncie, nie mógłby wysłać 3 tys. funtów dla Joe i zostać tym samym oszukanym (Jan oczywiście zgłosił oszustwo na policji). "Przecież nie może być tak, że klient składa czek w banku, po czym po kilku dniach pieniądze pojawiają się na jego koncie, a następnie znikają..." - żali się nasz bohater. Bank ze swojej strony uważa, że operacja była poprawna, a klient musi spłacić zaciągnięty na koncie debet. Zagrały wojenne trąby i Kowalski zrozumiał również znaczenie słowa battle, czyli bitwa oraz war - wojna, którą zamierza ze swoim bankiem wygrać. Niezależnie od wyniku tej sprawy, która swe zakończenie znajdzie zapewne w sądzie, nasz bohater już teraz znalazł się w opałach - brak pieniędzy oraz zablokowane konto i wszelkie związane z tym niedogodności. Jaki jest morał tej historii? Uważa się, że naiwność to cecha ludzi słabych. Co jednak, gdy zaufanie do instytucji, w której składa się własne pieniądze okazuje się naiwnością? Kto w tym przypadku zawinił: procedury, pracownik banku czy komputerowy system transferowania pieniędzy? Jedno jest pewne: oszuści tacy jak Joe wiedzą o takich lukach w systemie i wykorzystują je. Przecież to my, Polacy wiemy najlepiej, że nie można ufać nikomu. A jednak... Taka historia mogłaby się przydarzyć każdemu... Paweł Bruger