Do zdarzenia doszło w prowincji Konya, około 250 km na południe od Ankary. Policja otrzymała informację o tym, że "radykalna islamska organizacja" nakłania młodych mężczyzn do przyłączenia się do syryjskich rebeliantów. Ujęci agitatorzy są również podejrzewani o dostarczanie broni ręcznej dla bojowników z Syrii. Władze w Ankarze obawiają się, że broń może trafić w ręce islamistycznych grup, które działają w Syrii i są powiązane z Al-Kaidą. - To zatrzymanie nie ma nic wspólnego z Al-Kaidą. Zostaliśmy ujęci, bo czytamy Koran, jesteśmy muzułmanami i pomagamy Syryjczykom - powiedział jeden z zatrzymanych mężczyzn. Na terenie Syrii wzrasta znaczenie organizacji związanych z Al-Kaidą, głównie radykalnego Frontu al-Nusra, który stoi za wieloma krwawymi zamachami. Są też dane o rosnącej liczbie obcokrajowców, w tym Turków, zasilających oddziały syryjskich bojowników. Według tureckich mediów w minionym tygodniu policji udało się udaremnić plany powiązanej z Al-Kaidą organizacji, która chciała podłożyć bomby m.in. pod ambasadą Stanów Zjednoczonych w Ankarze, synagogą w Stambule i kilku innych miejscach. Al-Kaida stoi również za zamachami z 2003 r., kiedy to w atakach w Stambule zginęło 60 osób, a setki zostały ranne. Turcja jest jednym z największych krytyków reżimu syryjskiego prezydenta Baszara el-Asada w regionie. Choć Ankara udziela schronienia i wsparcia około 400 tys. syryjskich uchodźców, to jednak potępia dozbrajanie przeciwników władz w Damaszku. W Turcji oprócz cywilów schronienie znaleźli też dezerterzy z rządowej syryjskiej armii, a rebelianci walczący przeciwko Asadowi mogą bez żadnych ograniczeń przekraczać granicę turecko-syryjską. Według ONZ trwający od dwóch lat konflikt w Syrii kosztował do tej pory życie co najmniej 70 tys. ludzi.