"Wiemy, że 33 obywateli rosyjskich zostało wczoraj zatrzymanych na Białorusi, a 200 jest jeszcze poszukiwanych. Nie ma żadnych informacji o jakichkolwiek sprzecznych z prawem działaniach Rosjan, które mogłyby stać się przyczyną zatrzymania. Nic nam na ten temat nie wiadomo. Widzimy i słyszymy wypowiedzi przedstawicieli Mińska, że Rosjanie jakoby mają związek z planami dotyczącymi destabilizacji sytuacji na terytorium Białorusi przed wyborami prezydenckimi. Innymi informacjami nie dysponujemy" - poinformował rzecznik Kremla. "Dziś nasz ambasador (na Białorusi) kontaktuje się z MSZ i kolegami w Mińsku. Liczymy na to, że w rezultacie tych kontaktów, a także poprzez kanały komunikacji między służbami specjalnymi, otrzymamy wyczerpującą informację na temat tego, co się wydarzyło" - powiedział Pieskow. Wyraził nadzieję, że "w pełnym zakresie przestrzegane będą wszystkie prawa zatrzymanych obywateli rosyjskich". Pytany o wypowiedź pisarza Zachara Prilepina, który rozpoznał wśród niektórych zatrzymanych swych towarzyszy z oddziału prorosyjskich separatystów w Donbasie, przedstawiciel Kremla odparł: "Będziemy to uwzględniać". Rosja nie uznaje posiadanego przez niektórych zatrzymanych obywatelstwa Ukrainy; "są to obywatele Rosji" - mówił rzecznik. Na pytanie, co zrobi Rosja, jeśli zatrzymani z paszportami ukraińskimi przekazani zostaną Ukrainie, Pieskow odpowiedział, że najpierw trzeba dowiedzieć się, o co są oskarżani. Wybory w tle Skomentował też przypuszczenia niektórych ekspertów - pojawiające się w mediach rosyjskich - że prezydent Białorusi Alaksandr Łukaszenka wysuwa zarzuty pod adresem Rosji po to, by zyskać poparcie obywateli w sierpniowych wyborach prezydenckich. Rzecznik Kremla ocenił, że są to spekulacje, bowiem - jego zdaniem - eksperci nie mają wiedzy na temat tej sytuacji. Z Moskwy Anna Wróbel