Łukaszenka mówił o tym podczas spotkania z szefem Komitetu Śledczego Iwanem Naskiewiczem. "Przeczytałem raport, to są dokładne dane. I próba ukrycia tych powiązań z Rosją i mówienia, że to niemalże z nami ustalono przyjazd tej grupy, to niepoważne" - powiedział prezydent. "Wiele faktów jest ciekawych. Nasi starsi bracia zamilkli, już nie krzyczą, że wysłali tych chłopaków do Stambułu. Nie mogło tam być żadnego Stambułu, kontrola to potwierdziła. Oni mieli inne cele i zadaniem śledztwa jest ich ustalenie" - dodał. "Potrzebujemy prawdy" "Na kłamstwie nie zbudujemy polityki. Przekrzykując się w mediach nie rozwiążemy sprawy. Dlatego, jeśli ktoś z Rosjan chce dodatkowych informacji, to jesteśmy zawsze otwarci. Nic nie ukrywamy, ale potrzebujemy prawdy" - powiedział Łukaszenka, zapewniając o gotowości do współpracy ze stroną rosyjską. Jednocześnie zaznaczył, że jakakolwiek obecność rosyjskich wojskowych na terytorium Białorusi wymaga zgody Mińska, a konkretnie prezydenta. "Trwa aktywna faza śledztwa o przygotowaniu do zamieszek" - powiedział po spotkaniu z prezydentem szef Komitetu Śledczego Iwan Naskiewicz. "Wobec 31 (z 33 podejrzanych) prowadzący śledztwo wybrali, a prokurator zatwierdził środek zapobiegawczy w postaci aresztu" - powiedział urzędnik. Przekazał również, że na podstawie zawartości telefonów zatrzymanych stwierdzono, że oczekują oni na jeszcze kilka grup swoich kolegów, obywateli Rosji. "Praktycznie wszyscy mają poważną przeszłość bojową. Walczyli na wschodzie Ukrainy. Praktycznie wszyscy należą do prywatnej firmy wojskowej Wagnera" - oznajmił Naskiewicz. Mieli zdestabilizować sytuację? W nocy z wtorku na środę, jak poinformowano w Mińsku, struktury siłowe zatrzymały 33 Rosjan - najemników prywatnej firmy wojskowej CzWK Wagner (Grupy Wagnera). Mieli oni przeniknąć na terytorium Białorusi w celu zdestabilizowania sytuacji przed wyborami prezydenckimi. Ogółem bojowników miało być ponad 200. W czwartek ambasador Rosji na Białorusi Dmitrij Mieziencew oświadczył, że zatrzymani Rosjanie zmierzali do Turcji, jednak nie zdążyli na samolot i zatrzymali się w sanatorium Biełorusoczka pod Mińskiem.