Zatrzymanych dziennikarzy przed zwolnieniem przewieziono na posterunek milicji do Smoleńska - powiedziała Bojke w rozmowie z PAP. Jak wyjaśniła, oficer milicji, który przejrzał całą sporządzoną wcześniej dokumentację, powiedział, że nie widzi powodów dla podjęcia dalszych kroków prawnych. Wówczas dziennikarzy zwolniono po kilkugodzinnym zatrzymaniu. Osiecimski Marek Osiecimski opowiadał w TVN24, że po zatrzymaniu dziennikarze najpierw trafili do sztabu na lotnisku Siewiernyj, a później zostali przewiezieni na posterunek milicji w Smoleńsku, gdzie zapytano ich, czy wiedzą, za co zostali zatrzymani. - Zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy, że nie wiemy, i w odpowiedzi usłyszeliśmy: "aha, w takim razie są państwo wolni, proszę tylko uważać, żeby nie wchodzić na tereny strzeżone" - relacjonował dziennikarz. - Komendant milicji powiedział na samym końcu, że on nie widzi tutaj żadnego przestępstwa, nie będzie wobec nas wszczynane żadne postępowanie, jesteśmy wolni i możemy dalej pracować, i z całą pewnością z tej możliwości zamierzamy korzystać - kontynuował Osiecimski. - Więc w taki dosyć groteskowy sposób zakończyła się nasza przygoda, czyli w gruncie rzeczy siedem godzin pozbawienia wolności - dodał. Bojke Z kolei Arleta Bojke mówiła w "Wiadomościach" TVP, że przez wiele godzin nikt nie był w stanie poinformować zatrzymanych ani co im grozi, ani kto będzie ich przesłuchiwał, ani jak długo będą jeszcze zatrzymani. - Żołnierze na nasze pytania odpowiadali, że dowiemy się w swoim czasie, a raz jak zapytaliśmy na co czekamy, to powiedzieli nawet: "czekacie na lepsze czasy" - powiedziała. Marzec Przemysław Marzec opowiadał na antenie RMF FM, że od oficerów milicji dowiedzieli się, że w protokołach jest napisane, iż dziennikarze nielegalnie przedostali się na teren jednostki. - Ja zacząłem protestować. Powiedziałem, że się z tym nie zgadzam - że nikt z nas nie próbował wejść na teren jednostki, więc nie możemy przyjąć takiego oskarżenia - mówił Marzec. - Wygląda na to, że Rosjanie postanowili nas zwolnić, żeby nie rozpętywać jeszcze większego skandalu. Z drugiej strony, byłoby im trudno udowodnić, że - tak jak oni twierdzą - próbowaliśmy się dostać na teren jednostki wojskowej - tłumaczył. Dziennikarzy i operatorów TVN i TVP, Jurija Kołtowicza i Borysa Czerniawskiego, zatrzymano ok. godz. 13.30 (godz. 11.30 czasu polskiego) pod zarzutem wejścia na teren wojskowy, gdy w czasie realizacji zdjęć zbliżyli się do drutu kolczastego, za którym na lotnisku Siewiernyj leżą szczątki rozbitego polskiego samolotu. Zatrzymanych przewieziono do sztabu jednostki wojskowej przy lotnisku. Zostali dwukrotnie przesłuchani: przez wojskowych i milicję. Zatrzymani mieli kontakt z przebywającą w Smoleńsku polską konsul Longiną Putką. Sporządzono protokoły z ich zatrzymania, w których wyjaśnili, iż nie wiedzieli, że znajdują się na terenie wojskowym, ani tym bardziej nie zamierzali dostać się na teren jednostki wojskowej. Bojke podkreśliła, że w miejscu, w którym zostali zatrzymani, nie ma żadnych tablic informujących, iż jest to teren wojskowy. Jak informował rzecznik MSZ Marcin Bosacki, według Rosjan było to już drugie zatrzymanie polskich dziennikarzy w Smoleńsku tego dnia. Mniejsza grupa dziennikarzy została zatrzymana, gdy zbliżała się do lotniska od strony zakładów lotniczych. "Została pouczona i między innymi po interwencji naszej pani konsul dość szybko wypuszczona" - powiedział rzecznik.