Wrak zauważył w sobotę przepływający obok, prom z Aberdeen na Orkady. Unosił się dziobem pionowo do góry na wzburzonych wodach tej samej cieśniny Pentland Firth, na których po raz ostatni widziano "Cemfjord" płynący o własnych siłach w piątek w południe. Nie wiadomo jednak nawet, kiedy doszło do katastrofy, bo statek nie nadał sygnału SOS. W sobotę w poszukiwaniach brały udział cztery, a w niedzielę nawet pięć łodzi ratownictwa morskiego. Towarzyszyły im dwa helikoptery wojskowe i okręt Marynarki Królewskiej. Jeden z ratowników mówił wczoraj BBC o szansach rozbitków: Gdyby udało im się dostać na tratwę, lub wskoczyć do wody, zostaliby już do tej pory odnalezieni. Dodał jednak: Trzeba mieć nadzieję, może są gdzieś na brzegu. "Jeśli statek przewrócił się do góry dnem, nie mieli szans" Szyper jednej z łodzi ratowniczych jednak dodał: "Przy takiej pogodzie mieli wszystkie drzwi zamknięte na głucho, więc jeśli statek przewrócił się do góry dnem, nie mieli szans, by się wydostać." Szkocka straż wybrzeża nadal apeluje do statków, aby wypatrywały rozbitków, ale jak powiedział w nocy Polskiemu Radiu dyżurny stacji na Szetlandach, dziś rano łodzie ratunkowe przypuszczalnie nie podejmą już dalszych poszukiwań.