Sukces SPD oznacza, że burmistrzem Berlina pozostanie popularny polityk tej partii Klaus Wowereit, rządzący miastem od 10 lat. Chadecka CDU uzyskała w niedzielnych wyborach ok. 23 proc. głosów, a Zieloni - blisko 18 proc., o niecałe pięć punktów procentowych więcej niż w 2006 r. Postkomunistyczną Lewicę, która wspólnie z SPD rządziła dotychczas stolicą Niemiec, poparło 11,5 proc., co nie wystarczy jednak do kontynuowania koalicji rządzącej z socjaldemokratami. Do berlińskiej Izby Deputowanych w ogóle nie wejdzie liberalna Partia Wolnych Demokratów (FDP), która uzyskała około 2 proc. głosów, o ponad 5,5 punktu procentowego mniej niż przed pięciu laty. To kolejna w tym roku bolesna porażka niemieckich liberałów, którzy współrządzą Niemcami na szczeblu federalnym w koalicji z chadecją. "Z pokorą przyjmujemy ten wynik wyborów. Czeka nas faza refleksji nad tym, jak znów uczynić FDP atrakcyjną dla wyborców" - powiedział w niedzielę wieczorem sekretarz generalny FDP Christian Lindner. Według prognoz frekwencja wyborcza w Berlinie, który jest jednym z 16 krajów związkowych Niemiec, wyniosła w niedzielę 59 proc. W ocenie niemieckich komentatorów socjaldemokraci zawdzięczają swój sukces przede wszystkim popularności Klausa Wowereita, który był głównym bohaterem kampanii wyborczej SPD. Wowereit już w 2001 r. publicznie przyznał się do orientacji homoseksualnej. To on ukuł też slogan, że wprawdzie Berlin jest "biedny, ale sexy". Trzeci z rzędu wyborczy sukces Wowereita w Berlinie może zwiększyć jego szanse na to, by za dwa lata, przed wyborami federalnymi, zostać kandydatem SPD na kanclerza Niemiec. Wowereit potrzebuje nowego koalicjanta na nadchodząca kadencję berlińskiej Izby Deputowanych. W grę wchodzą chadecja i Zieloni. "W najbliższych dniach przeprowadzimy wstępne rozmowy. Więcej łączy nas z Zielonymi, ale niczego nie przesądzam" - powiedział burmistrz w niedzielę wieczorem. Czołowa kandydatka Zielonych Renate Kuenast oświadczyła, że jej ugrupowanie jest gotowe do rozmów koalicyjnych z SPD. "Chcemy wykorzystać szansę na wejście do rządu po latach stagnacji w Berlinie" - powiedziała. Już podczas kampanii wyborczej Kuenast przekonywała, że Berlin nie wykorzystuje swego potencjału rozwojowego. Poziom zarobków w stolicy Niemiec jest dużo niższy niż w zachodnioniemieckich metropoliach, bezrobocie sięga 13 proc., a długi miasta - 63 miliardów euro. Największą niespodzianką niedzielnych wyborów okazała się Partia Piratów, która - według pierwszych prognoz - może wprowadzić do berlińskiej Izby Deputowanych 14 posłów. Ugrupowanie to istnieje dopiero od pięciu lat i nie ma dotąd przedstawicieli w żadnym z regionalnych parlamentów Niemiec. "To historyczny dzień dla Partii Piratów i dla Niemiec" - powiedział przewodniczący ugrupowania Sebastian Nerz. Według analiz ośrodków badania opinii publicznej Piratom udało się zmobilizować dużą grupę osób, którzy w poprzednich latach w ogóle nie głosowali, a także pozyskać część dotychczasowych wyborców SPD i Zielonych. Wyborcy Piratów to przede wszystkim młodzi mężczyźni po maturze. Sukces tego ugrupowania jest w duże mierze konsekwencją rozczarowania partiami, które dominowały dotąd w polityce Berlina. Piraci domagają się przede wszystkim swobody korzystania z internetu i osłabienia ochrony własności intelektualnej. Walczą też o większą przejrzystość polityki i zaangażowanie społeczne. Domagają się też wprowadzenia płacy minimalnej i większych nakładów na oświatę. Wśród najbardziej kontrowersyjnych postulatów, które znalazły się w berlińskim programie wyborczym Piratów, jest zniesienie biletów na komunikację miejską oraz obniżenie wieku wyborczego - do zera. Z Berlina Anna Widzyk