W niedzielę w internecie ogłoszony został list do Franciszka, zawierający "korektę" jego wypowiedzi i adhortacji "Amoris laetitia". Listu nie podpisał żaden kardynał ani katolicki biskup - zauważają watykaniści i przypominają, że wcześniej adhortację krytykował na przykład amerykański purpurat Raymond Leo Burke. Wśród sygnatariuszy są natomiast autorzy blogów krytykujących Franciszka oraz były prezes watykańskiego banku Ettore Gotti Tedeschi, a także zwierzchnik lefebrystów biskup Bernard Fellay. W liście, jego autorzy stwierdzili, że "słowami, czynami i zaniedbaniami oraz fragmentami dokumentu 'Amoris laetitia'" papież w sposób pośredni lub bezpośredni wsparł "fałszywe i heretyckie tezy", które zostały następnie rozpropagowane w Kościele. Uznali je za "wielkie zagrożenie dla dusz" wiernych. Zarzuty "herezji" dotyczą siedmiu punktów, m.in. stanowiska wobec osób rozwiedzionych, będących w nowych związkach, których sytuację w Kościele, jak głosi papieski dokument, należy rozpatrywać indywidualnie. Skrytykowano słowa papieża o tym, że rozwiedzeni chrześcijanie, którzy zawarli nowe związki cywilne, "nie znajdują się koniecznie w stanie grzechu ciężkiego" i mogą "otrzymać łaskę uświęcającą i wzrastać w miłości". Stwierdzenia papieża - podkreślono w liście - stoją w sprzeczności z prawdą objawioną, w którą muszą wierzyć katolicy. "Konieczne jest, by dla dobra dusz, zostały one jeszcze raz potępione przez władze Kościoła" - głosi petycja. Dokument pod łacińskim tytułem "Correctio filialis de haeresibus propagatis" został opublikowany w sześciu językach. Podpisał go między innymi były profesor KUL Arkadiusz Robaczewski. Z Rzymu Sylwia Wysocka