Ponieważ jednak wszystko dobrze się skończyło, policja poinformowała w niedzielę, że rezygnuje z pociągnięcia ojca do odpowiedzialności. Chłopiec przeżył, bo zasolenie Morza Martwego (notabene najgłębszej depresji na Ziemi) jest tak wielkie, że człowiek swobodnie unosi się na powierzchni wody. Wydarzyło się to w czwartek wieczorem na wydzielonej plaży, zarezerwowanej dla ultraortodoksyjnych Żydów, którzy nie kąpią się w obecności kobiet. Chłopiec był tam z ojcem i dwoma braćmi w dużej grupie turystów i nikt nie zauważył, gdy prąd zabrał go daleko od brzegu. Ojciec wyszedł z wody wraz z pozostałymi członkami grupy i dopiero gry zapadł zmrok zorientował się, że jego syn gdzieś przepadł. Natychmiast zorganizowano wielką akcję ratunkową i w końcu znaleziono chłopca w piątek nad ranem, dryfującego w odległości 3 kilometrów od brzegu. Malec był wystraszony, ale cały i zdrowy. Ratownikom powiedział, że przez cały czas starał się zachować spokój, modlił się albo wspominał szkolnych kolegów. Nie próbował płynąć, po prostu dryfował. Ratownicy przyznali, że w pewnej chwili stracili już nadzieję na odnalezienie chłopca żywego. Tym większa była radość, gdy okazało się, że dziecku nic się nie stało.