Uczestnicy manifestacji podpalili między innymi budynek w centrum miasta, w którym na parterze siedzibę ma bank. Strażacy uratowali matkę z dzieckiem w chwili, gdy pożar docierał do ich mieszkania. Dziewięć osób mieszkających w tym budynku i dwóch strażaków odniosło niegroźne obrażenia. Zamieszki podczas 18. manifestacji "żółtych kamizelek" zaczęły się, gdy demonstranci obrzucili policjantów granatami dymnymi i kamieniami. Ci odpowiedzieli gazem łzawiącym i armatkami wodnymi. Podczas protestów część jego uczestników, w większości zamaskowanych, wdarła się do ekskluzywnych sklepów przy Polach Elizejskich. Splądrowali między innymi salon z odzieżą męską sieci Hugo Boss i Lacoste, zdemolowali też elegancką restaurację Fouquet's - uznawaną za symbol władzy. To tam swoje zwycięstwo w 2007 roku świętował prezydent Nicolas Sarkozy. Był to także ulubiony lokal prezydenta Francois Mitteranda. AP podaje, powołując się na policję, że do wczesnego popołudnia aresztowano w Paryżu 82 osoby. Minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner powiedział, że w sobotnim marszu w całej Francji udział wzięło około 14,5 tys. osób, a w Paryżu - 8 tys. osób, w tym - jak to ujął - "1,5 tys. ultraagresywnych demonstrantów". Osiemnasta sobota demonstracji Liczba protestujących w ostatnich tygodniach znacząco malała, dlatego organizatorzy manifestacji zaapelowali o liczny udział w dzisiejszym proteście. "Żółte kamizelki" chcą postawić w stan gotowości całą Francję, aby pokazać, że ich ruch jest daleki od wyczerpania. W Paryżu wyznaczono kilkanaście miejsc spotkań, aby zdezorientować siły porządkowe. To kolejna, osiemnasta sobota demonstracji. Główne żądania dotyczą zmiany polityki finansowej i gospodarczej prezydenta Emmanuela Macrona i rządu, ale chodzi także o aspekty społeczne i polityczne - o to, aby społeczeństwo, według "żółtych kamizelek", miało większy niż obecnie wpływ na podejmowanie przez państwo decyzji kluczowych dla życia jego obywateli.