Zamieszki w USA. FBI wiedziało o planach ekstremistów. Biuro prowadzi 160 spraw

Według informacji podawanych przez "Washington Post", biuro FBI w Virginii wiedziało planach ekstremistów, którzy szturmowali budynek Kapitolu 6 stycznia. Biuro prowadzi łącznie 160 spraw dotyczących zajść w stolicy. Część osób usłyszała już zarzuty - relacjonuje Reuters.

Zamieszki na Kapitolu
Zamieszki na KapitoluJIM LO SCALZOPAP/EPA

Według informacji Reutersa we wtorek na konferencji prasowej zastępca dyrektora FBI Steven D'Antuono powiedział, że jego biuro otrzymało 100 000 nagrań wideo odnoszących się do wydarzeń na Kapitolu. Z kolei pełniący obowiązki prokuratora federalnego na Dystrykt Columbia Michael Sherwin poinformował, że postawiono już zarzuty w 70 sprawach.

- Przemoc nie będzie tolerowana. Jesteśmy zdecydowanie zaangażowani w przestrzeganie wolności gwarantowanych przez Pierwszą Poprawkę, w tym przemówień, pokojowych zgromadzeń czy prasy i będziemy badać, ścigać oraz pociągać do odpowiedzialności każdego, kto usiłuje utrudniać lub ograniczać te wolności poprzez przemoc lub zastraszanie - zapewniał Sherwin

Konserwatywny "Wall Street Journal" zwrócił uwagę, że prokuratura może potencjalnie przedstawić niektórym ludziom będącym w tłumie oblegającym Kapitol zarzuty o udział w przewrocie politycznym. Inne zarzuty mogą dotyczyć przemocy, popełnienia przestępstwa z użyciem broni, brutalnego wdarcia na teren Kapitolu, zakłócenia porządku publicznego, napaści na policjantów, kradzieży.

Wielcy nieobecni

Zdaniem nowojorskiej gazety znamienna jest nieobecność podczas prowadzenia dochodzeń pełniącego obowiązki prokuratora generalnego USA Jeffreya Rosena i dyrektora FBI Christophera Wraya. Od prawie tygodnia nie pokazują się publicznie. Podobnie było z szefami policji na Kapitolu odpowiedzialnymi za zabezpieczenie gmachów Kongresu.

- Prokurator generalny ma obowiązek przemawiać do narodu, jeśli nikt inny tego nie robi, a do tego jest jeszcze tyle luk w przekazywanych przez media informacjach - przekonywał czytelników "WSJ" Chuck Rosenberg, były wysoki urzędnik Departamentu Sprawiedliwości w administracji republikańskiej i demokratycznej.

USA: Zdemolowane biura i sale Kongresu

- Wybite okna i wyważone drzwi, zdemolowane biura i sale plenarne - to wstępny bilans zniszczeń po wtargnięciu zwolenników Donalda Trumpa do Kongresu USA. Zniszczenia mogły być znacznie gorsze, bo pod budynkiem znaleziono dwie zaimprowizowane bomby.

Z zamieszczonych w mediach społecznościowych informacji wynika, że szturm zaczął się w środę przed godz. 13 czasu lokalnego (godz. 19 w Polsce), kiedy kilkudziesięciu zwolenników Trumpa starło się z kilkoma policjantami po zachodniej stronie Kapitolu. Pośród nich był - widoczny na zdjęciu - mężczyzna w ubraniu przypominającym strój szamana. Według amerykańskich mediów to Jake Angeli, aktor i zwolennik Donalda Trumpa. JIM LO SCALZOPAP/EPA
Zniszczenia mogły być znacznie gorsze, gdyby eksplodowały dwie znalezione pod Kapitolem improwizowane bomby rurowe. Jak informowała waszyngtońska policja, ładunki były podłożone pod budynkami komitetów krajowych obu partii. Policja skonfiskowała również przenośną lodówkę wypełnioną koktajlami Mołotowa.JIM LO SCALZOPAP/EPA
Do środowych wydarzeń doszło podczas marszu zwolenników Donalda Trumpa pod hasłem "Uratujmy Amerykę". Na około godzinę przed wtargnięciem wandali, Trump przemawiał do tłumu, zachęcając ich, by "nigdy nie poddawali się" w walce przeciwko sfałszowanym jego zdaniem wyborom. Wtargnięcie zwolenników prezydenta przerwało i przedłużyło proces zatwierdzania przez Kongres wyników wyborów. [PAP]JIM LO SCALZOPAP/EPA
Ostatecznie policja przy pomocy oddziałów specjalnych FBI i innych służb usunęła wandali z pomocą m.in. granatów hukowych i gazu łzawiącego.JIM LO SCALZOPAP/EPA
Zdjęcia wskazują też na to, że uczestnicy zamieszek mieli dostęp do wciąż włączonych komputerów w biurach kongresmenów. JIM LO SCALZOPAP/EPA
Po przejściu demonstrujących na podłogach biur i korytarzy pozostały poprzewracane meble i dokumenty oraz rozbite okna i lustra.JIM LO SCALZOPAP/EPA
Być może najwięcej zniszczeń uczestnicy zamieszek dokonali wewnątrz biur należących do szefowej Izby Reprezentantów Nancy Pelosi i jej asystentów. Jeden z wandali sfotografował się siedząc za biurkiem Pelosi, inni wymachiwali ułamanym kawałkiem szyldu z jej drzwi i chwalili się zabranymi z jej biura dokumentami i listami. JIM LO SCALZOPAP/EPA
Szef stołecznej policji poinformował w nocy, że zatrzymano dotąd 52 osoby w związku z wtargnięciem na teren Kapitolu oraz nielegalnego posiadania broni.JIM LO SCALZOPAP/EPA
Wcześniej zniszczeń dokonano w salach plenarnych obu izb Kongresu. Jeden z uczestników zamieszek został sfotografowany jak wynosi pulpit z senackiej sali obrad, jednak nie wiadomo, co stało się z meblem. Na innej z fotografii z sali obrad Senatu widać zamaskowanego mężczyznę z bronią i opaskami zaciskowymi, używanymi jako zaimprowizowane kajdanki. Inni plądrowali biurka senatorów i kongresmenów. OLIVIER DOULIERY AFP
Później kolejne grupy wandali kilkukrotnie przełamywały słabe policyjne kordony, aż wdarły się do gmachu Kongresu. OLIVIER DOULIERY AFP
W środku część wandali użyła gaśnic wobec policjantów, w wielu miejscach forsowane były też ustawione przez służby barykady. Jedno z nagrań wideo pokazuje, jak podczas próby sforsowania jednej z nich blokującej korytarz postrzelona została uczestniczka zamieszek Ashli Babitt, która później zmarła na skutek ran. Policja oddała też strzały zza barykad blokujących wejście na salę obrad Izby Reprezentantów. OLIVIER DOULIERY AFP

"WSJ" podkreśla, że Rosen i Wray wydali pisemne oświadczenia potępiające przemoc i deklarujące ściganie osób za nią odpowiedzialnych.

- Nie byli jednak dostępni dla opinii publicznej, w czasie, gdy federalne organy ścigania podjęły wewnętrzną analizę swych działań, szczególnie przyczyn, jak się okazało, błędnych ocen zagrożenia przemocą. Podobnie jak i funkcjonariusze na innych szczeblach władzy zakładali, że na Kapitolu odbędzie się pokojowy wiec polityczny - przypomina "WSJ".

Uczestnicy "pokojowego wiecu" przygotowywali się do "wojny"

Dzień przed zamieszkami na waszyngtońskim Kapitolu biuro FBI w Virginii miało informacje o planach ekstremistów, którzy mówili o "wojnie"- informuje we wtorkowym wydaniu "Washington Post".

"Bądźcie gotowi do walki. Kongres musi usłyszeć tłuczenie szkła, wyważanie drzwi i rozlew krwi żołnierzy niewolników BLM i Pantify. Bądźcie agresywni. Przestańcie nazywać to marszem, wiecem lub protestem. Idźcie tam gotowi na wojnę. Będziemy mieli naszego prezydenta albo umrzemy. Nic innego nie doprowadzi do tego celu" - cytuje dziennik stołeczny fragment raportu FBI odnoszący się m.in. do rozmów w Internecie aktywistów wybierających się na marsz do Waszyngtonu.

Gazeta wyjaśnia, że BLM to ruch Black Lives Matter. Pantifa zaś to obraźliwe określenie antify, skrajnie lewicowego ruchu antyfaszystowskiego, którego zwolennicy angażują się nieraz w gwałtowne starcia z prawicowymi ekstremistami.

Ostrzeżenie pochodzące z Virginii przeczy według "WP" zapewnieniom wyższego urzędnika FBI, że biuro nie posiadało żadnych danych wywiadowczych wskazującymi na to jaką formę mogą przybrać protesty.

"Złowieszczy zarys"

"Raport FBI przedstawiał złowieszczy zarys niebezpiecznych planów, w tym osoby udostępniające innym mapy tuneli Kapitolu i możliwych punktów zbiórki zwolenników Trumpa udających się grupami z Kentucky, Pensylwanii, Massachusetts i Południowej Karoliny do Waszyngtonu"- pisze dziennik.

Według informacji dziennika , od 5 stycznia 2021 roku FBI w Norfolk otrzymywało informacje wskazujące na wezwania do przemocy w odpowiedzi na "bezprawne blokady", które będą organizowane przez policję 6 stycznia 2021 roku w Waszyngtonie.

"Materiały FBI są jak dotąd najbardziej znaczącym dowodem na sporą porażkę wywiadowczą poprzedzającą chaos, w którym zginęło pięć osób. Jeden z jej funkcjonariuszy , chcący zachować anonimowości, powiedział, że niepowodzenie nie dotyczyły pracy wywiadu, ale działań przedsięwziętych na podstawie dostępnych informacji" - podkreślił dziennik.

Powołując się na funkcjonariusza FBI "WP" twierdzi, że w ciągu 45 minut od natrafienia na niepokojące sygnały, w tym rozmowy w sieciach społecznościowych, biuro w Norfolk sporządziło raport i przesłało go dalej. Nie wiadomo jednak- pisze "WP"- kto poza FBI był o nim poinformowany.

"Washington Post" przekazuje też opinie funkcjonariuszy FBI z Norfolk,których zdaniem zebrane informacje nie miały jeszcze formalnego charakteru "ostatecznie opracowanej informacji wywiadowczej", zaś zgodnie z przyjętą praktyką instytucje, które je otrzymują, "są proszone o niepodejmowanie działań na podstawie +surowych raportów+ bez koordynacji z FBI".

Prof. Andrzej Mania o wydarzeniach w USA: To była burda wywołana przez motłoch. Trump na tym przegrał RMF FMRMF
Masz sugestie, uwagi albo widzisz błąd?