Zatrzymano łącznie trzy osoby. Jeden z aresztowanych towarzyszył Palestyńczykowi, który usiłował w niedzielę wieczór przedostać się do Izraela na południu Strefy Gazy - w prowincji Rafah. Obaj mężczyźni zostali namierzeni przez izraelskich snajperów, gdy usiłowali zniszczyć ogrodzenie oddzielające Strefę. Jeden z nich zginął na miejscu, a drugi został zatrzymany. Dwóch innych aresztowano, gdy sforsowali już ogrodzenie i przeszli na stronę kontrolowaną przez Izraelczyków. Znaleziono przy nich noże, a także kleszcze do cięcia drutu. Do najgroźniejszego incydentu doszło w niedzielę późnym wieczorem - pół godziny później. Dwaj młodzi Palestyńczycy, którzy w ramach protestów odbywających się pod hasłem "Wielki Marsz Powrotu" przedostali się na terytorium izraelskie przez północną granicę strefy - w pobliżu miasta Gaza, podjęli próbę obrzucenia żołnierzy substancjami wybuchowymi. Zostali zastrzeleni na miejscu. Izraelskie czynniki wojskowe podkreślają, że wszystkie śmierci były "niezamierzone". Snajperzy starali się mierzyć w kończyny uczestników zajść, ale "niektórzy się pochylali i to się nie powiodło" - zaznaczył w wypowiedzi dla dziennika "Haaretz" izraelski wojskowy pragnący zachować anonimowość. Inny oficer ocenił, że poza piątkiem, gdy izraelskie wojsko strzelało do dużej grupy ludzi, wszystkie śmierci, do jakich doszło w kwietniu, były przypadkowe, "nie wyłączając śmierci nastolatka oraz dwóch palestyńskich dziennikarzy, którzy dostali się w krzyżowy ogień". Liczba Palestyńczyków zabitych podczas trwających od 30 marca cotygodniowych protestów w Strefie Gazy wzrosła do 39 osób - twierdzi agencja Associated Press (AFP twierdzi z kolei, że bilans sięga już 48 osób). Ocenia się, że ok. 1500 Palestyńczyków, którzy uczestniczą w "Wielkim Marszu Powrotu" odniosło rany. Po stronie izraelskiej nie ma żadnych ofiar i rannych - informuje agencja AFP. Protesty, których zadaniem jest przypomnienie opinii publicznej, że Palestyńczycy mają prawo powrotu do miejsc zamieszkania, skąd zostali wygnani po 1948 r., są organizowane przez rządzącą w Strefie Gazy organizację Hamas. Ich zakończenie przewidziano na 15 maja, co zbiegnie się z rocznicą wybuchu pierwszej wojny arabskiej z 1948 roku, nazywanej przez Izraelczyków wojną o niepodległość, a przez Arabów - "katastrofą" (an-Nakba) w związku z wysiedleniami i ucieczkami setek tysięcy ludzi. Mieszkańcy Strefy dają wyraz swemu niezadowoleniu i ponawiają żądanie zniesienia izraelskiej blokady co piątek, gromadząc się w pięciu obozach namiotowych, które protestujący rozbili w odległości kilkuset metrów od izraelskiej granicy. Mniejsze grupki próbują podchodzić blisko ogrodzeń granicznych, aby rzucać na drugą stronę kamieniami i butelkami z płynem łatwopalnym lub też podpalać opony samochodowe. W ocenie dowództwa armii izraelskiej w piątkowych protestach prowadzonych w Strefie Gazy wzdłuż granicy z Izraelem wzięło udział 100 tys. ludzi. Wszelkie próby sforsowania ogrodzenia i przedostania się na terytorium kontrolowane przez Izrael są uniemożliwiane przez izraelskich żołnierzy, którzy są ukryci w okopach i ostrzeliwują demonstrujących granatami z gazem łzawiącym, stalowymi kulami pokrytymi gumą, ale używają także ostrej amunicji. W piątek doszło co najmniej kilka razy do użycia ostrej amunicji przez armię Izraela wobec Palestyńczyków - twierdzi wysoki komisarz Narodów Zjednoczonych ds. praw człowieka Zeid Ra'ad Al-Hussein. "Zabijanie ludzi zasługuje na potępienie, a liczba osób, które odniosły rany wskutek zastosowania ostrej amunicji, potwierdza jedynie, że użycie przez wojsko przeciwko demonstrantom nadmiernej siły nie zdarzyło się raz czy dwa, ale powtarza się systematycznie" - Al-Hussein. Tel Awiw odrzuca te oskarżenia. Izraelski rząd informował, że w czasie protestów robi to, co jest konieczne, aby - jak tłumaczył - przeciwdziałać przekraczaniu granicy. (PAP)