Obama przemawiał we wtorek rano (czasu lokalnego) na dorocznej ceremonii rocznicowej przed gmachem Pentagonu, w który 11 lat temu uderzył jeden z samolotów opanowanych przez terrorystów Al-Kaidy. Zginęło tam ponad 180 osób. "Jakkolwiek bolesny byłby ten dzień, pozostawił on nam lekcję mówiącą, że żadne pojedyncze wydarzenie nie może zniszczyć w nas tego, kim jesteśmy. Żaden akt terroryzmu nie jest w stanie zmienić tego, za czym się opowiadamy" - powiedział prezydent. Wcześniej tego samego dnia Obama wraz z żoną Michelle uczcili w Białym Domu minutą ciszy pamięć prawie 3 tysięcy ofiar ataku terrorystów w Nowym Jorku, gdzie dwa opanowane przez nich samoloty uderzyły w wieże World Trade Center. W wystąpieniu przed Pentagonem prezydent wyraził przekonanie, że historyczną konsekwencją tamtego ataku nie będzie "lęk albo nienawiść", lecz "świat bezpieczniejszy i naród (amerykański) bardziej zjednoczony niż kiedykolwiek przedtem". Przypomniał również, że ponad rok temu - 2 maja 2011 r. - komandosi amerykańscy zabili w Pakistanie ukrywającego się tam przywódcę Al-Kaidy Osamę bin Ladena. Obama wyraził uznanie - jak to określił - "żołnierzom pokolenia 11 września", którzy walczyli w Iraku i walczą jeszcze w Afganistanie. Podkreślił też, że walka z terrorystami z Al-Kaidy, organizacji ekstremistów islamskich, "nie jest wojną z islamem". Tego samego dnia wiceprezydent Joe Biden uczestniczył w ceremonii rocznicowej w Shanksville w Pensylwanii, gdzie 11 września 2001 r. czwarty samolot porwany przez terrorystów rozbił się, kiedy pasażerowie podjęli walkę z porywaczami. Samolot ten leciał w kierunku Waszyngtonu i miał uderzyć w Biały Dom lub budynek Kongresu. W rocznicę ataku rzecznicy Obamy i kandydata Republikanów na prezydenta Mitta Romneya ogłosili, że nie będą tego dnia zamieszczać w mediach ogłoszeń przedwyborczych. Tegoroczna kampania prezydencka polega głównie na wzajemnych atakach personalnych. W Nowym Jorku 11. rocznica ataków na World Trade Center miała odmienny charakter niż poprzednie. Uroczystości sprowadziły się głównie do odczytania imion i nazwisk ofiar tragedii przez ich krewnych. Nieliczni przybyli tam politycy znaleźli się na dalszym planie. Przy pięknej, słonecznej pogodzie, niemal identycznej jak w dniu tragedii 11 września 2001 roku, w strefie zero zebrali się z kwiatami, balonikami i zdjęciami zmarłych krewni, przyjaciele i znajomi ofiar. W poprzednich latach na uroczystościach rocznicowych w Nowym Jorku występowało wielu polityków, od prezydentów USA po burmistrzów tego miasta. Uczestniczyły w nich tysiące ludzi. Tym razem na uroczystości przybyli m.in. były burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani, obecny Michael Bloomberg oraz gubernatorzy stanów Nowy Jork Andrew Cuomo i New Jersey Chris Christie, ale nie zabierali głosu. Według szacunków nowojorskich mediów we wtorek rano przy pomniku pamięci zgromadziło się mniej niż 500 krewnych ofiar samobójczych zamachów. W miesiącach poprzedzających wtorkowe uroczystości rodziny zmarłych nie kryły rozgoryczenia spowodowanego kontrowersjami wokół finansowania zaprojektowanego w strefie zero muzeum dla uczenia ofiar. Obiekt wznoszony kosztem ponad 700 milionów dolarów miał być oddany do użytku zgodnie z początkowymi planami w 2009 roku. Spory między rządową agencją, właścicielem gruntu a fundacją zarządzającą muzeum spowodowały kilkuletnią zwłokę. Drogę do ukończenia muzeum ma utorować poniedziałkowe porozumienie między Cuomo, Christie oraz Bloombergiem. Nowojorscy policjanci wspominali we wtorek na Twitterze i Facebooku kolegów, którzy zginęli w akcji ratunkowej.